28 listopada 2014

Kremowa pomadka do ust w kredce BELL Creamy & Shine Lipstick Butter , nr 07

Niejednokrotnie już wspominałam Wam o mojej miłości do wszelkiego typu mazideł do ust. Ucieszyłam się wiec ogromnie kiedy w paczce testowej od Drogerii Uholki znalazłam kremową pomadkę do ust w kredce marki Bell. Spośród 7 różnych odcieni miałam możliwość wyboru tej jednej, która spełniłaby moje kolorystyczne oczekiwania. Mój wybór padł na kolor malinowy, czyli numer 07.

Opakowanie:
Podłużne, plastikowe odzwierciedlające kolor pomadki. Zamykane poprzez nałożenie ochronnej nakładki. Masa 4g


Opis producenta:
"Pomadka nowej generacji w kredce nie wymagająca temperowania. Formuła pomadki typu "masełko" doskonale i gładko rozprowadza się na ustach, pozostawiając na nich kremową warstwę pięknie lśniącego koloru. Perfekcyjnie dobrany skład zmiękcza usta, nawilża i uelastycznia naskórek warg. Kredka ma lekką nie klejącą się konsystencję i cudownie owocowy zapach. Jest dostępna w niezwykle kobiecych 7 odcieniach."




Moja opinia:
Pomadka znajduje się w fajnym, poręcznym opakowaniu, którego kolor odzwierciedla odcień pomadki. Jest ono trwałe, gdyż mimo,że parokrotnie wypadło mi z rąk to nic mu się nie stało. Pomadka jest wysuwana, nie wymaga temperowania.



Zapach tego produktu jest iście landrynkowy - słodki i kuszący. Konsystencja lekka, masełkowata. Kredka jest miękka jak sztyft ochronny do ust, przez co bardzo dobrze się na nich rozprowadza, dając ładny, subtelny efekt.




Pomadka nie podkreśla suchych skórek, a wręcz przeciwnie - zauważyłam, że przy dłuższym stosowaniu usta stają się miękkie i wygładzone. Makijażem ust można cieszyć się około 3 godzin, pod warunkiem,że  w tym czasie nie będziemy spożywać żadnego posiłku, w przeciwnym razie dość szybko się ją zje.


Produkt nie zbiera się w kącikach ust, nie waży, a fakt,że dodatkowo pielęgnuje usta sprawia,że nie raz znajdzie jeszcze miejsce w mojej kosmetyczce. Teraz mam ochotę na fuksję :)



Kremowa pomadka do ust w kredce marki Bell kosztuje 16.80zł. i dostępna w tym miejscu.

Co o niej myślicie?

26 listopada 2014

Płyn micelarny do mycia twarzy i oczu Tołpa

Przez długi czas w swoim żywocie używałam do demakijażu wszelkiego rodzaju mleczek. Czasy się jednak zmieniły,( a może ja się zmieniłam ?) i teraz zdecydowanie chętniej sięgam po płyny micelarne, mleczka bywają u mnie sporadycznie. Mój ukochany płyn już dawno mi się skończył, po nim było mleczko, a teraz znowu sięgnęłam po micel. Mój wybór padł na Tołpę. Czy pobije mojego faworyta ?

Opakowanie:

Duża, bo aż 400ml butla z zamknięciem typu klik.


Opis producenta:

"Usuwa makijaż i zanieczyszczenia. Jest delikatny i ma fizjologiczne pH, dzięki czemu można go używać również do demakijażu oczu. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Pozostawia uczucie komfortu. Jest przeznaczony do stosowania bez użycia wody."

Skład:



Moja opinia:

Opakowanie tego produktu jest przezroczyste, dla mnie jest to fajna sprawa, bo wiem kiedy muszę udać się do sklepu po następne. Duża butelka nie nadaje się na wyjazdy, ale można kupić i taką o pojemności 200ml, więc nie jest to wada, a raczej świadomy wybór. Zamknięcie działa sprawnie, jest szczelne i nic się przez nie nie wylewa.

Płyn ma konsystencję wody i tak też wygląda. Jest bezbarwny i ma  bardzo delikatny kwiatowy (?) zapach.

Co do działania - jestem zadowolona. Nie używam go do mycia twarzy - w tym celu stosuje żel, ale z demakijażem radzi sobie wyśmienicie. Zmywa wszystko od podkładu do tuszu do rzęs bez najmniejszego problemu, przy czym nie rozmazuje kosmetyków tylko dobrze je "zbiera" z twarzy. Przy normalnym zmywaniu oczu, jest dla nich łagodny, chyba,że perfidnie włożymy sobie wacik z płynem do oka, wówczas powoduje lekkie pieczenie. Raz mi się tak zdarzyło i teraz zastanawiam się czy jest to wina wacika czy całego duetu. Bardzo ważne dla mnie jest to,że nie powoduje on uczucia ściągnięcia,  a dodatkowo nie wysusza on skóry. Jedynym minusem jest cena regularna, która wynosi 37.99zł za opakowanie 400ml i 27.98zł za 200ml.

Z tego płynu jestem bardzo zadowolona i chętnie będę do niego wracać. Mój ulubieniec z Paese ma taki plus,że jest tańszy i nie zdarzyła mi się z nim sytuacja, w której piekły by mnie oczy, ale też o ile pamiętam nie włożyłam sobie z nim wacika do oka.

Jakie są Wasze ulubione produkty do demakijażu?


Ps. Przypominam o kończącym się rozdaniu. Jest tak mało zgłoszeń,że aż płakać się chce.

25 listopada 2014

Nawilżające mleczko różane Nagoya

Jakiś tydzień temu pożegnałam się z marokańskim mleczkiem różanym Nagoya. Od razu napiszę,że się polubiliśmy, mimo małego mankamentu, który niekoniecznie mi pasował.

Opakowanie:
Niewielka, plastikowa buteleczka o pojemności (zaledwie) 140 ml. zamknięcie typu klik.




Opis producenta:
" Mleczko nawilżające różane, stworzone na bazie aktywnych składników i dodatków bogatych w prowitaminę B5 daje efekt głębokiego nawilżenia skóry.
Walory mleczka podnosi zawarty w nim ekstrakt z róży. Ekstrakt ten, to kolejny z unikalnych skarbów Maroka, bowiem wyprodukowanie kilograma olejku pochłania 3 tony płatków róży! Lotion ma działanie nawilżające i wygładzające skórę, odświeża ją, nadaje blask i elastyczność, łagodzi podrażnienia. Wspomaga i odbudowuje naturalne właściwości ochronne skóry, ożywia jej ukrwienie, regeneruje kwaśny płaszcz ochronny skóry. Zapach działa kojąco i stymulująco. Specjalnie przystosowane do codziennej pielęgnacji ciała, każdego rodzaju skóry.
Bogate w witaminę E, naturalne olejki w nim zawarte pozwalają na trwale nawilżenie skóry. Mleczko różane odżywia i rozjaśnia skórę oraz zwiększa jej elastyczność."
Skład:

woda, olej parafinowy, olejek różany, gliceryna, konserwanty, aromaty

Moja opinia:
Mleczko różane Nagoya zamknięte jest w byle jakim opakowaniu, na które na pewno nie zwróciłabym uwagi w sklepie. Mały nakład na otoczkę rekompensuje nam jednak jej zawartość.

Na początku napiszę o zapachu, który co prawda różami ogrodowymi nie pachnie, ale sklepowymi już tak. Kto ma własny ogród na pewno wyczuje różnicę. Zapach jest dobrze stonowany, kwiatowy, ale nie duszący.

Konsystencja należy do tych mankamentów, o których napisałam na początku postu. Trudno mi było się do niej przyzwyczaić, gdyż jest rzadka, a wręcz leista. Przecieka przez palce, więc trzeba aplikować ten produkt dawkując sobie odpowiednio jego ilość.


Zarówno konsystencja jak i wielkość opakowania sprawiają,że mleczko jest mało wydajne.

A jak się zachowuje na skórze? Rewelacyjnie ! Szybko się wchłania, świetnie nawilża i odżywia skórę, która wydaję się być bardziej elastyczna. Zapach wprawia w błogi stan i zdecydowanie działa relaksująco. Co więcej - utrzymuje się on bardzo długo na skórze - co najmniej 3 godziny, później idę spać, więc nie wiem kiedy się ulatnia. Rano praktycznie go już nie czuć.

Z mleczka jestem bardzo zadowolona. Urzekło mnie jego działanie. nie spodziewałam się aż takich efektów. Swoje kupiłam już jakiś czas temu tutaj za cenę 7.50zł. Mam teraz ochotę również na inne wersje. Może tym razem arganowe?

Spotkaliście się z tym mleczkiem? Jakie są Wasze wrażenia?

23 listopada 2014

Helen Fielding "Bridget Jones szalejąc za facetem"

Jakieś 10lat temu czytałam dwa pierwsze tomy przedstawiające losy Bridget i płakałam ze śmiechu. Kiedy więc znalazłam w księgarni kolejną część jej perypetii bez wahana po nie sięgnęłam. "Bridget Jones. Szalejąc za facetem" to dość spore tomisko mające 584 strony, które właściwie same się przewracają. Mimo notorycznego braku czasu szybko przeczytałam tą książkę.




Bridget nie jest już zakręconą trzydziestokilkulatką tylko panią po pięćdziesiątce z dużym bagażem życiowym. Ma ona dwójkę dzieci i jest wdową. Otacza ją wianuszek wiernych przyjaciół, którzy bez przerwy ją wspierają. Jednak czegoś jej w życiu brakuje.. Po tragicznej śmierci Marka, Bridget w końcu postanawia związać się ponownie. Sama nie wie czy jest na to gotowa, ale chce spróbować, a jej dążenie do celu przedstawione jest jako parodia jej wzlotów i upadków. Bohaterka żyje w epoce maili, sms'ów twittera i innych portali społecznościowych, z których chętnie korzysta. Biorąc pod uwagę dwie poprzednie części stwierdzam,że jej tendencja do wpadania w tarapaty pozostała bez zmian. Nie chcę zdradzać za bardzo fabuły, żeby nie zabierać Wam radości z czytania, ale przyznaje,że podoba mi się to,że bohaterka jest już matką. Jeśli macie więcej niż jedno dziecko i chcecie,żeby były między nimi zgoda to Bridget ma na to swoją radę.


Chciałabym w tym miejscu przytoczyć jeszcze jeden fragment, który szczególnie mnie rozśmieszył - coś o smrodkach i pełnym brzuchu, który bohaterka porównuje do jelonka Bambi. Być może dla niektórych z Was może to być niesmaczne, ale specyficzny humor Helen Fielding trzeba po prostu lubić


Czy Bridge będzie gotowa na zaczęcie nowego rozdziału swojego życia? Nie zdradzę, ale odsyłam do lektury, która dostępna jest chyba w każdej księgarni, no ba, nawet w Biedronce ją ostatnio widziałam. Cena z okładki, to 34.90, ale można ją dostać też taniej jak jest w promocji.

Jeśli czytaliście tą książkę to koniecznie dajcie znać jakie wywarła na Was wrażenie.

21 listopada 2014

Max Factor 2000 Calorie curved brush volume & curl

Podkreślanie rzęs jest dla mnie jednym z najważniejszych elementów makijażu, bo choć obejdę się bez cieni czy kredki do oczu to bez pomalowanych "firanek" z domu nie wyjdę. Opowiem Wam dzisiaj o podkręcającym tuszu do rzęs Max Factor 2000 Calorie, który przez ostatni miesiąc testowałam dzięki uprzejmości Drogerii Uholki.

Opakowanie:

Standardowe jeśli chodzi o tego typu produkty. Podłużny walec z odkręcaną nakrętką, pod którą znajduje się szczoteczka. Więcej o niej przeczytacie poniżej. Pojemność 9ml.


Opis producenta:

" Unikatowa formuła tuszu oraz starannie zaprojektowana szczoteczka, zwiększają objętość każdej rzęsy nawet o 300%. 2000 Calorie Curved Brush pozwala osiągnąć efekt intensywnego i wyrafinowanego makijażu. Rzęsy stają się bardziej gęste i wyraziste, a spojrzenie nabiera magicznej intensywności. Makijaż oczu zyskuje niebywałą precyzję i trwałość.

Polimery zawarte w tuszu zmiękczają, uelastyczniają i modelują rzęsy.

Naturalne woski szczoteczki wzmacniają i uzupełniają uszkodzoną strukturę rzęs. Ponadto charakteryzują się dużą odpornością na wysokie temperatury i wilgotne powietrze, dzięki czemu makijaż rzęs jest odporny na ścieranie i nie rozmazuje się."


Moja opinia:
Zanim rozpisze się o efektach jakie uzyskałam dzięki temu tuszowi, zatrzymam się na chwilę na opakowaniu, które według mnie w ogóle się nie wyróżnia. Litery na nim umieszczone są w czerwonym kolorze i myślę,że krążąc między sklepowymi regałami nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyż z daleka ich nie widać, a przynajmniej ja ich nie widzę (choć trzeba brać na mnie poprawkę, gdyż mam lekką wadę wzroku)

Szczoteczka jest ładnie profilowana - grubsza przy podstawie, cieńsza na końcu i dodatkowo jeszcze wygięta w łuk. Dawno nie operowałam szczoteczką z włosia, gdyż zazwyczaj wybieram te silikonowe, ale muszę przyznać,że się na niej nie zawiodłam.




Jedynym mankamentem, do którego mogę się przyczepić jest fakt,że szczoteczka dozuje według mnie za dużo tuszu, co widać na zdjęciach. Przed przystąpieniem do malowania należy więc ją oczyścić z nadmiaru. Sam tusz jest od nowości gęsty, szybko wysycha na rzęsach co zaliczam do pozytywów, gdyż nie robi on nieestetycznych stempli w okolicy oka.


Po pierwszym pomalowaniu rzęs uzyskałam bardzo delikatny efekt. Taki zwykły dzienniak. Wiedziałam jednak,że ten tusz coś w sobie ma, więc malowałam dalej. W sumie nałożyłam na rzęsy 3 warstwy i byłam bardzo pozytywnie zaskoczona tym co zobaczyłam w lustrze. Rzęsy były pogrubione, pięknie podkręcone i w efekcie wydawało się ich więcej. W ciągu dnia tusz się nie rozmazuje i nie osypuje. Efekt WOW utrzymuje się więc przez cały dzień. Ogromnie żałuję,że nie mogę Wam pokazać jak wygląda na rzęsach, ale brak odpowiedniego sprzętu mi to uniemożliwia. Musicie uwierzyć mi na słowo. Zachęcam zresztą do wypróbowania przez Was tego tuszu. Znajdziecie go tutaj w przystępnej cenie 23.90zł.

 Choć produkt pozostaje na swoim miejscu przez cały dzień to nie jest on wodoodporny (bardzo dobrze, \gdyż wodoodpornych nie lubię) i nie ma najmniejszych problemów z jego zmyciem.

Cieszę się,że mogłam poznać słynny Max Factor 2000 calories. Wiem,ze z tej serii jest jeszcze kilka produktów, ale z tego jestem bardzo zadowolona i chętnie będę do niego wracać.

20 listopada 2014

Jak przetrwać własną chorobę z dzieckiem na głowie?

Rzadko oglądam telewizję,  ale kiedy siedzę sama w domu zdarza mi się włączyć to magiczne pudełko,żeby do mnie "pogadało". Parę razy rzuciła mi się w oczy reklama, w której chora mama mówi do swojej córeczki,że bierze urlop od macierzyństwa, a dziecko ma sobie radzić samo. Myślę sobie jak można tak powiedzieć do malucha, ale długo nie trwało i sama miałam ochotę na domowe L4...  

 źródło


Zachorowałam. Nagle, bez ostrzeżenia. W nocy dostałam gorączkę 39*C, dreszcze, wymioty, biegunka.. koniec świata. Nie spałam, bo było mi tak niedobrze, tak zimno.. a rano? Rano nie miałam siły podnieść głowy z poduszki, ciało odmówiło posłuszeństwa i zachowywało się jak piórko na wietrze.



Pech chciał,że zostałam sama w domu - sama, z wymagającą mojej ciągłej uwagi czterolatką. Szybko przekalkulowałam sobie jak mogłabym sobie pomóc, ale mąż był w pracy na dwanaście godzin, teściowa też, mama mieszka blisko, ale po szpitalu również zbiera siły w łóżku, babci nawet nie miałam odwagi prosić, bo przecież to ja powinnam jej pomagać, a nie ona mnie... a Oliwka chciała się bawić, nie sama tylko z mamą.. ufff.... już samo ubieranie jej i przygotowanie śniadania wymagało ode mnie tyle wysiłku, a przede mną był cały długi dzień (jak się później okazało cztery dni).

Najpierw porozmawiałam z córeczką. Wytłumaczyłam,że mamusia jest bardzo chora i musi leżeć w łóżku, a ona niestety musi pobawić się sama. Nie liczyłam na to,że córcia mnie zrozumie - przecież mama jest zawsze zdrowa, zawsze uśmiechnięta, zawsze na każde zawołanie. MATKA - wielofunkcyjna, nie do zdarcia i ciągle sprawna maszyna bez terminu ważności i minimalnego progu gwarancji, chowająca w swoim sercu ogromne pokłady uczucia do swojej kruszyny i nie szczędząca jej przytulasków, gilgasków, i kreatywnych zabaw - tak mnie do tej pory widziała Oliwka, a tu takie rozczarowanie.

Po początkowym buncie mała zrozumiała,że "musi" się mamą zaopiekować. Mianowałam ją doktorem i poddałam się wszelkim zabiegom mającym przywrócić mi zdrowie. Warunek był jeden - mamusia leży, a Oliwka "leczy". Mój osobisty lekarz by ukoić ból i zawroty głowy wysmarował mi czoło kremem Nivea, na ból brzuszka miał pomóc termofor z naszego kota,.. itd kopalnia pomysłów:) Dziecko było zadowolone, a ja się cieszyłam,że mogłam opatulić się kocem i przez chwilę nic nie robić. Później dałam małej blok, farby, kredki, kolorowanki, puzzle i o dziwo pięknie umiała się sama zabawić. Jako jedynaczka zawsze do każdej zabawy ciągnęła mamę, ale idealnie się odnalazła w sytuacji kryzysowej, wprawiając mnie w wielką dumę.



Problem zaczął się kiedy przyszedł czas przygotowywania obiadu. Z ciężkim sercem zwlekłam się z łóżka, ale mdłości i zawroty głowy były tak silne,że zachwiałam się i upadłam. Właśnie wtedy zrozumiałam,że choćbym nie wiem jak się starała, sama nie dam sobie rady. Zadzwoniłam do babci, która godzinę później przyszła z obiadem dla córeczki. Babcia jest c u d o w n a ! Nie dość,że nakarmiła Oliwkę to jeszcze się z nią pobawiła i przygotowała mi herbatę w termosie, pilnując przy tym,żebym piła jak najwięcej. Poczułam się jak mała dziewczynka, przed oczami miałam obrazy z dzieciństwa kiedy mama z babcią opiekowały się mną podczas choroby. Te małe gesty, sprawiają,że człowiek czuje się ważny i kochany. Bezcenne. Mogłam się zdżemnąć, pękałam z wdzięczności. Po południu odwiedziła mnie teściowa oferując swoją pomoc. W ten sposób przetrwałam cztery ciężkie dni choroby, po której wyglądałam jak zdjęta z krzyża.

 źródło


Ja, jako kosmetyczna maniaczka mająca fioła na punkcie pielęgnacji jakoś dałam radę obejść się tyle dni (4) bez jakiegokolwiek kremu, czy balsamu, nie mówiąc już o nogach, które prosiły się o depilację i o włosach, które wręcz błagały o umycie. Zresztą kto by się tym przejmowała w momencie, kiedy dreszcze manipulują Twoim ciałem w miarę wzrostu gorączki, a nawet najmniejszy ruch gałek ocznych wywołuje przeszywający ból głowy. Tak, jestem kobietą. Tak, dbam o siebie. Tak, jestem chora, więc odpuszczam, tak po prosu - o d p u s z c z a m. Choroby się nie przeskoczy, trzeba z nią walczyć.

Zawsze była taką Zosią - samosią, ale przez te 4 dni coś do mnie dotarło. Wbrew pozorom matka to nie maszyna i choroba także ją dotyczy. Warto prosić o pomoc. Ja nigdy nie chciałam tego robić, ale przemogłam się, bo w tamtej chwili wiedziałam,że sama sobie nie poradzę. Nie bójcie się więc jej szukać wśród najbliższych. Przypomniałam sobie,że jestem kochana - ta troska w każdym geście i słowie babci i bez przerwy dzwoniący telefon z domu martwiącej się o mnie mamy. A córcia? Gdyby nie to,że mi odpuściła na czas choroby to do tej pory bym się pewnie męczyła. Moja mądra dziewczynka. Dotarło do mnie,że nie zawsze muszę być idealna. Przecież mąż nie mierzy swojej miłości do mnie poprzez ilość wklepanego przeze mnie kremu. Kocha mnie przede wszystkim jako człowieka. Bałagan w domu? I co z tego? Na prawdę nie ma większych  powodów do zmartwień? Bałagan był, bałaganu nie ma. Porzekadło "co się odwlecze to nie uciecze" doskonale się tu sprawdza.

Mamusiu masz prawo chorować i nie musisz być z tym sama. Wierzę,że jak Ciebie to spotka (oby nie) to dasz sobie radę, ja dałam - Ty też to przetrwasz. Świat się nie zawali jeśli Ty ten jeden raz nie będziesz perfekcyjną matką i panią domu.

14 listopada 2014

Wygraj książkę

Dzisiaj jak co piątek publikuję post z cyklu weekend z książką, ale tym razem mam dla Was niespodziankę - rozdanie :) Mam nadzieję,że znajdę tu parę książkowych maniaczek, które będą miały ochotę wziąć w nim udział. Jako nagrodę wybrałam tytuł "Zaginiony pocisk" Malcolma Rose - kryminał w sam raz na jesienne wieczory.




Zasady:


OBOWIĄZKOWO:


--> Zostań obserwatorem mojego bloga (niebieski napis "dołącz się do tej witryny" po prawej stronie bloga)

Kto nie ma konta Google to zapewniam,że jego założenie zajmuje mniej niż 5minut ;))

-->Napisz tytuł i autora swojej ulubionej książki



DODATKOWO:

1. Polub Zakręcony Świat Marty  na facebooku.
2. Udostępnij grafikę konkursową na facebooku i/lub wstaw baner na bloga
3. Zaproś znajomych do zabawy na fb


WZÓR ZGŁOSZENIA:

Obserwuję jako:
Moja ulubiona książka to:
Lubie na fb jako:
Udostępniam na facebooku:tak - link /nie
Baner na blogu: tak -link /nie
Zapraszam znajomych: tak/ nie

Rozdanie trwa od 14.11.2014 do 30.11.2014

Nagrody wysyłam tylko na terenie PL

KOCHANI ZGŁOSZENIA PRZYJMUJE POD TYM POSTEM KONKURSOWYM NA BLOGU, natomiast jeśli macie ochotę otagować znajomych i zaprosić ich do wspólnej zabawy to zróbcie to pod postem konkursowym na fb

13 listopada 2014

Wielkie sprzątanie

Obecnie trwa szał na zakupy w Rossmannie, a ja głupia zdecydowałam,że do końca roku nie zrobię żadnych kosmetycznych zakupów (sick!). Jak zwykle wybrałam na to "najlepszą" porę. W cuda jednak nie wierzę, ale mam nadzieję,że chociaż ten miesiąc uda mi się przetrwać. Żeby ukoić swój ból postanowiłam przejrzeć swoje półki z zapasami i zrobiłam w nich porządek. Znalazłam kilka perełek, których zapewne nigdy nie użyję, więc może Wam się one przydadzą. Najchętniej sprzedałabym w zestawach.  Zaczynam zbierać $ na święta;) Wspomóżcie biedną blogerkę ;)

<ps tutaj zobaczycie tylko kosmetyki, ale jeśli interesują Was ubrania, np kiecki na ostatki, spodnie, bluzki, tuniki, koszule itd to zapraszam pod ten link - wszystkie ceny do negocjacji>


ZESTAW NR 1 - 20zł



1. Czekoladowy krem do rąk Oriflame- nowy 75ml, 5zł
2. Podkład very me, sand Oriflame -nowy, 30ml, 5zł
3. Maseczka oczyszczająca - nowa, 50ml, 5zł
4. Preparat przyspieszający wzrost paznokci,nowy, 7ml, 5zł


ZESTAW NR 2 18ZŁ




1. Golden Rose impression, nr 15, użyty raz, 11.5ml, 9zł
2. Pomadka w płynie Manifesto, nr 911, Paese, nowy, 6ml, 9zł

ZESTAW NR 3, 30zł



1. Bronzer w perełkach Giordani Golds Oriflame, nowy, 25g,
2. Róż w perełkach Raco Cosmetics, nowy

ZESTAW NR 4, 30ZŁ



1.Oczyszczający tonik do cery tłustej Optimals, Oriflame, nowy, 200ml, 10zł
2. Róż w kremie, studio artist, pink glow, Oriflame, nowy, 20ml, 10zł
3. Tusz do kresek w żelu, eyestudio lasting drama gel eyliner, Maybelline , użyty dwa razy(zużycie widoczne na zdjęciu), 10zł


ZESTAW NR 5,30ZŁ




1. Tonik normalizujący Optimals do cery normalnej i mieszanej, Oriflame, nowy, 200ml, 10zł
2. Krem na dzień do cery normalnej i mieszanej, Oriflame, nowy, 50ml, 20zł
3. Granatowy, matowy eyeliner do oczu Lovely, 2.5g, użyty raz

ZESTAW NR 6, 25ZŁ



1.Dermowypełniający krem na dzień SPF15, Flos'lek Mineral therapy, nowy,50ml, 20zł
2. Marion olejki orientalne odżywianie włosów, nowy, 30ml, 5zł

ZESTAW NR 7, 15ZŁ


1. Babylove - mleczko dla dzieci, użyty 2 razy, zostało 3/4 butelki, 200ml
2. Ochronny krem - eliksir, Hydra adapt Garnier, cera normalna i delikatna, SPF 20, nowy, 50ml

Jeśli zainteresował Was któryś z zestawów piszcie pod postem lub na facebooku. Możecie też naskrobać do mnie maila. Jak Wam wygodniej.

Pozdrawiam i zachęcam do odwiedzenia również zakładki z ubraniami i butami.

10 listopada 2014

The Body Shop, Strawberry body polish - żel pod prysznic z peelingiem

Peelingi są podstawą mojej pielęgnacji, więc kiedy skończył mi się ostatni z braku innej opcji sięgnęłam po peelingujący żel z The Body Shop. Fajnie wyglądał, ale jak się sprawdził dowiecie się czytając dalej.

Opakowanie:

Przezroczysta tuba o pojemności 200ml


Opis producenta:
"Pieniący się żel pod prysznic z peelingiem.Pestki kiwi oraz zmielone łupiny orzechów delikatnie złuszczają. Sok truskawkowy bogaty w kwasy AHA odnawia naskórek a miód nawilża. Pachnie truskawkami. Może być używany nawet codziennie."

Skład:


 Moja opinia:

Żel peelingujący jest pierwszym produktem tej marki, który miałam okazję używać. Ogromnie się cieszyłam kiedy dostałam go w prezencie i spodziewałam się cudów w działaniu. Rzeczywistość potrafi jednak z hukiem sprowadzić mnie na ziemię.

Produkt jest zamknięty w miękkiej tubie, dzięki której łatwo wydostać go podczas kąpieli. Zamknięcie typu klik uniemożliwia rozlania mu się w nieodpowiednim momencie. Nakrętka służy jako podstawa, w której nawet jak jest końcówka żelu zawsze będzie on blisko ujścia, więc nie trzeba się męczyć z wykorzystaniem go w całości.
Przy pierwszym spojrzeniu zauroczył mnie kolor - wyrazisty i niezwykle żywy róż. Po otwarciu opakowania poczułam intensywny, słodki zapach, który jak dla mnie okazał się lekko duszący. W ogóle nie przypomina mi on truskawek - raczej cukierki.



Konsystencja jest typowa dla tego typu produktów. W żelu umieszczone są pestki kiwi i zmielone łupiny rzechów ścierające naskórek. Drobiny są rzadko osadzone w żelu. Podczas mycia prawie ich nie czuć - są bardzo delikatne. Ja jestem przyzwyczajona do mocnych ździeraków, więc moja zahartowana skóra prawie ich nie wyczuła. Podkreślam,że nie jest to peeling, tylko żel peelingujący, więc nie ma się co nastawiać na  jakieś spektakularne efekty. Żel mnie nie podrażnił i nie wysuszył mojej skóry, ale też znacząco jej nie nawilżył. Jego centa to ok 60zł - według mnie nie warto, bo za te pieniądze mogłabym mieć kilka żeli i peelingów, które bardziej by mi odpowiadały zarówno zapachem jak i działaniem.

Mieliście już ten żel? Jakie produkty tej marki polecacie?

8 listopada 2014

Październikowe śmieci

W tym miesiącu trochę później niż zwykle pokazuję swoje denko - nałożyło się na to kilka spraw. Najpierw święta, później 4 urodziny Oliwki świętowane przez nas przez dwa dni (bo na jeden termin gościom nie pasowało przyjechać), a teraz mój szkrab jest chory, więc dni mi mijają na noszeniu jej na rękach, przytulaniu, zabawianiu... Przykro jest patrzeć na cierpienie dziecka :/

Wracając do denka to prezentuje się ono tak:



Z produktów pełnowymiarowych zużyłam:



1. Luksja care pro restore - mleczko pod prysznic, które z przyjemnością KUPIĘ ponownie. Dlaczego? Odsyłam do recenzji.

2. Essentials daily scrub cleanser Oriflame - dość mocny ździerak do twarzy. Jakoś niczym mnie nie ujął. NIE KUPIĘ

3. Złuszczający peeling błotny Sweedish Spa Oriflame - ehh.. NIE KUPIĘ --> recenzja

4. Szampon Oriflame nature secrets kokos i żyto - ładnie pachnie, świetnie się pieni. Już niewielka jego ilość starcza na umycie całych włosów. Nie mam mu nic do zarzucenia i jak będę miała okazję to KUPIĘ

5. Ziaja De- makijaż - mleczko micelarne - idealne do zmywania makijażu twarzy, ale z oczami sobie kompletnie nie radzi - recenzja

6. Serum intensywnie wyszczuplające + ujędrniające extreme 3D Evelline Cosmetics - nawilżenie, ujędrnienie i ten efekt chłodzenia - uwielbiam. Więcej przeczytacie w tym wpisie. KUPIĘ

7. Masło do ciała czekolada i karmel Bielenda - produkt, dzięki któremu przekonałam się do zapachu czekolady w kosmetykach --> recenzja KUPIĘ

8. Jedwabny prasowany puder Ingrid Cosmetisc - nawet go nie wypróbowałam - przyszedł do mnie pocztą, cały pokruszony i wysmarowany żelem pod prysznic :/ Nadawał się tylko do wyrzucenia.

9. Maskara Max Factor clumb defy - jak ja żałuję,że mi się skończyła. Świetna silikonowa i profilowana szczoteczka precyzyjnie rozdzielała moje rzęsy i nadawała grama objętości. KUPIĘ, ale jak będzie w promocji. Jej cena to ok 54zł

10. Błyszczyk nieznanej marki, dostałam jako prezent, bez opisów na opakowaniu.Dawał delikatny połysk, chronił usta przed przesuszeniem. NIE KUPIĘ, bo pojęcia nie mam jaka to marka.

Z produktów ofoliowanych zużyłam:


11. Chusteczki nawilżane Kido - nauczyłam się je stosować kiedy Oliwka była jeszcze bobaskiem i tak już z nami zostały. Idealne na wyjazd do wytarcia rąk czy buzi dziecka. KUPIĘ

12. Płatki kosmetyczne Carea - od zawsze mi towarzyszą, zatem KUPIĘ

13. Chusteczki do higieny intymnej intimea - subtelny zapach, małe opakowanie i szybkie odświeżanie. KUPIĘ

14 + 15. Mydła Nivea - KUPIĘ

Oraz saszetki, o których nie ma sensu się rozpisywać:

!6. Maseczka do twarzy Rival de loop
17. Szampon do włosów diamentowy blask Marion
18. Serum punktowe na trondzik Bioliq -
działa
19. Krem do cery mieszanej na noc Biliq


Jeśli chodzi o produkty, które sięgnęły dna w październiku to to by było na tyle. Teraz muszę się wziąć za nowości, których w zeszłym miesiącu było zdecydowanie więcej od zużyć ;)

5 listopada 2014

Ziaja intima - kremowy żel do higieny intymnej + wyniki rozdania

Korzystam z chwili spokoju po wczorajszych, czwartych urodzinach Oliwki. Mała w przedszkolu, następna tura gości przyjdzie po obiedzie, więc jestem i przychodzę z nowym postem, oraz z wynikami, bo wiem,ze na nie czekacie. Bohaterem dzisiejszego postu będzie niezwykle wydajny płyn do higieny intymnej marki Ziaja.

Opakowanie:
Duża, walcowata butelka o pojemności 500ml, z pompką.



Opis producenta:



Skład:



Moja opinia:

Na początku wspomnę krótko o opakowaniu, które mimo,że jest duże to zarówno bardzo wygodne. Wszystko to za sprawą pompki, która sprawia,że aplikacja jest niezwykle łatwa. Nie trzeba więc brać tego wielkoluda do rąk, wystarczy nadusić dozownik i gotowe.

Płyn ma kremową konsystencję, nie spływa z rąk. Delikatny i przy tym przyjemny zapach umila kąpiel. Kolor identyczny jak na opakowaniu - biały.


Jedna pompka płynu to zdecydowanie za mało do umycia - wypływa go malutko, co można zobaczyć na powyższym zdjęciu. Ja zazwyczaj aplikuję 2-3 pompki produktu. Płyn dobrze się pieni, przy czym piana jest miękka i delikatna. Świetnie spędza swoją funkcję - myje i odświeża. Nie powoduje przesuszeń i podrażnień. Jest baaaardzo wydajny. Stosuję go już od 1.5 miesiąca i zużyłam niecałe pół opakowania. Cena w porównaniu do wydajności jest śmiesznie niska - pół litrowe opakowanie kosztuje 12 zł, ale można też kupić mniejszą 200ml wersję wydając na nią ok 7zł. Z dostępnością też nie ma problemu - można go kupić dosłownie wszędzie.

Podsumowując bardzo polubiłam ten płyn i chętnie będę do niego wracać.

................................................................................................................................................................................

A teraz to na co tak długo czekacie, czyli wyniki rozdania.

Zestaw świec od Rolchem distribution wygrywa .................

...... Renia. Renata

Zwyciężczyni serdecznie gratuluję i czekam na dane adresowe do soboty. Proszę o wiadomość prywatną na fanpage bloga.

Dziękuję Wam za udział w rozdaniu. Niebawem kolejne niespodzianki.

2 listopada 2014

Czerń od Miss Sporty + świąteczne mani

Jakieś dwa dni temu zastanawiałam się jak sobie pomalować paznokcie na święta. Po namyślę zdecydowałam,że pomaluję je na kolor odzwierciedlający mój nastrój - postawiłam więc na czerń. Czarna rozpacz - tak można było określić moje samopoczucie. Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego to odsyłam Was do tego postu...

W mojej kolekcji wygrzebałam potrzebny mi lakier. Miałam tylko jeden w tym kolorze, więc bohaterem dzisiejszego wpisu będzie Miss sporty lasting colour maxi brush, nr 080.

Opakowanie:

Pękata, szklana buteleczka o pojemności 7ml


Opis producenta:
"Perfekcyjny manicure – Trwały lakier do paznokci.
Nie odpryskuje i nie ściera się do 7 dni.
Profesjonalny pędzelek zapewnia idealne krycie i precyzyjną aplikację.
Idealny manicure już za jednym pociągnięciem
Trwałość manicure do 7 dni."



                                                                        Moja opinia:

Lakier miss sporty posiada gruby pędzelek, którym dobrze rozprowadza się produkt na płytce paznokcia. Jedynym minusem tego pędzelka jest fakt,że lubi gubić włosie, co jest bardzo uciążliwe. Kolor jest słabo napigmentowany. Musiałam malować paznokcie aż 3 razy,żeby czerń była czarna. Przy pierwszych dwóch warstwach powstawały smugi i było widać brzydkie prześwity.



Poświęciłam temu mani sporo czasu, a to wszystko przez konieczność wielokrotnego nakładania lakieru. Cieszę się,że mam wysuszacz do lakieru, bo inaczej musiałabym czekać w nieskończoność, aby wszystkie warstwy porządnie wyschły. Nie wiem jak się zachowują inne kolory, ale straciłam na nie ochotę. W każdym razie czerni z tej firmy na pewno już nie kupię - za dużo przy niej roboty.

Aby ożywić moje mani postanowiłam wykorzystać bezbarwny brokatowy top coat, oraz naklejki - dżety  wibo.


Brokatowym lakierem pomalowałam tylko 2 paznokcie u każdej ręki, ale jakby pomalować je wszystkie to też fajnie by wyglądały. Dżety przymocowałam do każdego paznokcia i całość pociągnęłam utwardzaczem z Golden Rose. Poniżej efekt końcowy.








Jak Wam się podoba to mani? Mieliście do czynienia z innymi kolorami lakierów miss sporty? Zastanawiam się czy każdy ma takie słabe krycie..