26 lutego 2015

Bielenda colour control CC cream body perfector (Multifunkcyjny krem korygujący do ciała 10w1) + zaproszenie na WYPRZEDAŻ

Wielkimi krokami zbliża się wiosna. Za moment zacznie się sezon na krótkie rękawki, (choć przyznam, że w domu już od jakiegoś czasu tak chodzę ;)) i warto byłoby zadbać o wygląd naszej skóry, która po zimie jest niestety blada. Mnie z pomocą przyszła Drogeria Uholki, wysyłając mi CC cream body perfection marki Bielenda.

Opakowanie:

Plastikowa, miękka tuba z odkręcaną nakrętką. Tuba ma pojemność 175ml.



Opis producenta:


Gwarantuje 10 efektów, które udoskonalają wygląd skóry ciała:

1. Maskuje niedoskonałości: „pajączki”, przebarwienia, siniaki, blizny
2. Neutralizuje zaczerwienienia
3. Tonuje i ujednolica koloryt skóry
4. Dodaje satynowego blasku
5. Rozświetla i energizuje skórę
6. Intensywnie nawilża przez 24 h
7. Idealnie wygładza i ujędrnia ciało
8. Poprawia kondycję skóry
9. Nadaje ciału piękny, zdrowy wygląd
10. Zawiera naturalny filtr UV

Krem całkowicie bezpieczny dla skóry wrażliwej. 0% parabenów 0% sztucznych barwników 0% oleju parafinowego 0% PEG

Składniki aktywne:

- Kwas Hialuronowy,
- Koenzym Q10,
- Masło kakakowe,
- Witamina E

Moja opinia:

Opakowanie tego kremu jest miękkie, plastyczne, dzięki temu spokojnie można zużyć kosmetyk do samego końca. Nakrętka jest odkręcana, a otwór duży, więc produkt pozbawiony nakrętki wręcz się z niego wylewa.  Myślę,że lepszym rozwiązaniem w tym wypadku byłoby opakowanie z pompką.

Kolor produktu jest beżowy. Odetchnęłam z ulgą, bo miałam wcześniej kilka balsamów koloryzujących i moja przygoda z nimi przeważnie kończyła się marchewkowym odcieniem skóry. Na początku wystraszyłam się,że będzie za ciemny, ale po rozsmarowaniu przy mojej śniadej karnacji prawie nie było go widać. Świetnie dostosowuje się do odcienia skóry, więc uważam,że będzie dobry zarówno dla osób o oliwkowej karnacji jak również dla bladziochów. U tych ostatnich powinien spowodować efekt lekkiej opalenizny.



  
Krem dobrze się rozsmarowuje i szybko się wchłania. Nie robi smug, więc nie można sobie zrobić nim krzywdy. Skóra ma pięknie wyrównany koloryt, a dzięki zawartości dużej ilości maleńkich drobinek, jest ona również pięknie rozświetlona. Brokat nie jest jednak nachalny, jest on w postaci proszku i widać go jedynie w dobrym świetle lub w słońcu.  Podoba mi się również satynowy połysk, który daje. Po rozsmarowaniu na nogach odnosi się wrażenie jakby miało się na nich rajstopy. Jeśli chodzi o właściwości kryjące, to dobrze kryje on zaczerwienienia i niweluje widoczność siniaków, które jednak całkowicie nie "znikają".

Zapach - matko, jak on pachnie - mi przypomina on jakiś perfum. Jest intensywny, słodki (ale nie przesłodzony) i przez kilka godzin utrzymuje się na ciele. W miarę upływu czasu staje się on jednak mniej wyraźny. Zauważyłam także,że po jego użyciu skóra jest ładnie zmatowiona. Miałam go m.in na balu walentynkowym i przez całą noc ładnie się trzymał, nie ścierał się.

Krem do ciała CC marki Bielenda można nabyć tutaj za cenę 25, 60zł.

.........
Przy okazji zapraszam Was kochani na wyprzedaż, którą zorganizowałam na facebooku. Znajdziecie tam takie rzeczy jak kosmetyki, płyty Ewy Chodakowskiej, ubrania, buty, torebki, książki... Ceny już od 2zł, potrzebuję miejsca w szafie, a poza tym zaczynam zbierać pieniążki na badania i wizytę u trychologa. Także jak coś Wam wpadnie w oko to piszcie śmiało.

23 lutego 2015

Sarah Lotz "Troje" - niesamowita lektura.

Post ten miał się ukazać w niedzielę, w kąciku czytelniczym, ale znowu coś pokręciłam i się nie opublikował sam. Ehh.. jak widać jeszcze wiele muszę się nauczyć (było by miło jakby jakaś dobra duszyczka wyjaśniła mi jak ustawiać automatyczną publikację postu, bo nie zawsze mogę być przy komputerze).
Książka Sary Lotz jest pierwszą, którą przeczytałam w tym roku. Jak się za nią zabrałam, to wciągnęła mnie do tego stopnia,że nie mogłam się od niej oderwać. Przedstawia niepowtarzalną historię, a bynajmniej ja nigdy się z taką nie spotkałam.



Opis autora:



Moja opinia:
Fabuła książki toczy się jednocześnie w 4 miejscach. Na początku czytamy o krótkiej podróży 4 samolotów, które rozbijają się w katastrofach mających miejsce w 4 różnych częściach świata. Och dużo tu tych czwórek. W każdej z tych katastrof giną wszyscy pasażerowie, oprócz trojga dzieci i jednej kobiety, która zdążyła nagrać na komórce krótką wiadomość, by potem wyzionąć ducha. Wiadomość wkrótce trafia do mediów. Jest ona bardzo intrygująca. Ludzie zaczynają zastanawiać się jakim cudem udało się przeżyć trojgu dzieciom, w całej sprawie szukają drugiego dna - cudu, ingerencji istot pozaziemskich.. Z biegiem czasu dzieci wracają do swoich krewnych, ale nie są już takie same. Dzieje się z nimi coś niepokojącego i nienaturalnego, a cały świat zwraca ku nich oczy. Jakie będą tego konsekwencję? Czy dzieciom będzie dane normalnie żyć?


Autorka pisząc książkę korzysta z różnych źródeł, z których zbiera informację o katastrofach - materiałów prasowych, akt, dzienników, portali społecznościowych, oraz i przede wszystkim z wywiadów, które przeprowadza z osobami badającymi katastrofy, a także z bliskimi Trojga. Wszystkie materiały ułożone są chronologiczne i choć narracja co chwilę się zmienia, to część narratorów wraca i pozwala się lepiej poznać.

Mimo,że z Trojgiem ewidentnie dzieje się coś nienaturalnego to autorka nie podaje nam odpowiedzi na tacy. Cała książka była dla mnie bardzo zaskakująca. To, co zostało w niej opisane burzy w pewnym sensie moje postrzeganie świata i tego co na nim żyje. Po skończeniu lektury, zamknęłam książkę i siedziałam tak przez chwilę z roździabioną gębą próbując wszystko sobie jakoś poukładać, wytłumaczyć.. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego,że moja wyobraźnia tego nie ogarnie, dałam sobie spokój. Mimo to czuję lekki niedosyt - człowiek uzależnia się od akcji, adrenaliny, zjawisk niewyjaśnionych..

Na uwagę zasługuję jeszcze okładka, oraz czarne brzegi kartek, które to dodatkowo nadają książce tajemniczy charakter. Nie można obok niej przejść obojętnie.

Czytaliście ją? Jeśli nie, to pochwalcie się co teraz czytacie, co polecacie? Chętnie zapożyczę jakiś tytuł::)

21 lutego 2015

Garść promocji + ponowne losowanie

Przez ostatni tydzień jest mnie tutaj trochę mniej. Moja córeczka od poniedziałku ma ferie, mąż urlop, więc śmigamy to tu, to tam korzystając z tej szczypty wspólnego czasu, którego w życiu codziennym jest na prawdę mało.

Na co dzień staram się być jednak na bieżąco z promocjami - czasami można upolować prawdziwe perełki za grosze, więc postanowiłam się z Wami tym podzielić.

Jako,że Oliwka na początku marca, bo już 5 będzie miała imieniny wyszukałam świetną ofertę na piękne pościele w Jysk. Jest to prezent, który cieszy, bo wydaje mi się,że każda dziewczynka chciałaby spać pod kołderką z aplikacją ulubieńca z bajki, za którą przepada. Prezent byłby również praktyczny, bo posłużyłby przez lata:) W tym sklepie po taniości można dostać piękne koszyczki, w których można porządkować kosmetyki czy biżuterię, już od 15zł. Świetna promocja. Więcej TUTAJ


W Lidlu jak zwy
kle oprócz spożywki sporo gadżetów  od spacerowych butów, kurtek po lornetki i krótkofalówki włącznie. Więcej TUTAJ




Drogeria natura to już w ogóle zaszalała. Pocżąwszy od fixera Kobo, który można zakupić już za 16.99zł(zamiast 24.9zł) i podkładu L'oreal za 39.99zł (zamiast 58.49zł). W gazetce znajdziecie mnóstwo innych ciekawych promocji TUTAJ


W Auchan możemy zakupić bardzo wygodne damskie mokasynki za grosze. W takich butach chodzę od czasu ciąży i gwarantuje,że są baaardzo wygodne. Znajdziecie je TYTAJ

W Hebe znakomita promocja  m.in na produkty Tołpa czy Dermedic. Przy zakupie jednego produktu, za drugi płacisz tylko jeden grosz --> TUTAJ

W Pepco lubię kupować, bo za małe pieniądze można dostać wiele fajnych rzeczy dla całej rodziny. TUTAJ

Kaufland w nowej gazetce oferuje nam m.in niezbędnik każdego domu - czyli ciśnieniomierz, za niecałe 35zł. Prawdziwa gratka - TUTAJ

Biedronka jest chyba najczęściej odwiedzanym przeze mnie marketem - zawsze znajdę tam coś dla siebie. Tym razem oferuje nam mnóstwo sprzętów do domu, np meble, piękne świeczniki..

..czy urocze foteliki dla dzieci, oraz wiele innych fantastycznych rzeczy TUTAJ


Na koniec wisienka na torcie. Pamiętacie jak pisałam Wam w grudniowych nowościach o nabyciu przeze mnie olejku L'Oreal nutri gold?? Ja go kupiłam za ok 36zł, a teraz można go nabyć już za niecałe 24zł:)) TUTAJ macie link do miesięcznika Skarb.

                            ////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////

Jako,że dwóch laureatów nie zgłosiło się po odbiór nagrody, w tym jeden lubiś i jeden obserwator. Powtórzyłam losowanie i z przyjemnością ogłaszam,że nagrody wędrują do:

                                                   facebook - Róża Sobczak
                                                   blog -Kaja Idzikowska

Dziewczyny serdecznie gratuluję i czekam na Wasze dane adresowe do wtorku włącznie. Możecie się ze mną kontaktować za pośrednictwem wiadomości prywatnej na fb lub wiadomości email na adres zaczytana.mama@wp.pl

18 lutego 2015

Ujędrniające mleczko do ciała imbir & kardamon Bielenda

Wczoraj u mnie była iście wiosenna pogoda. Podjarałam się nią jakby to miał być już klimat z Majorki, a tu tylko 6*C i słońce, dzięki któremu nabrałam energii i chęci do pracy. Razem z córką spędziliśmy sporo czasu na dworze rozkoszując się ciepłymi promyczkami. Uwielbiam pracę na świeżym powietrzu  i już się nie mogę doczekać dnia, w którym będę mogła grzebać w swoim ogródku:) Dzisiaj jak na razie jest szaro, ponuro i mgliście, więc spieszę, by przedstawić Wam kolejny testowany przeze mnie produkt, pochodzący z Drogerii Uholki.

Opakowanie:
Podłużne, walcowate opakowanie z pompką, o pojemności 250 ml,.



Opis producenta:

"Ujędrniające mleczko do ciała z imbirem i kardamonem przeznaczone do każdego rodzaju skóry. Mleczko aktywnie nawilża, ujędrnia i uelastycznia skórę. Przywraca skórze niesamowitą miękkość, gładkość i sprężystość. Aktywne składniki zawarte w imbirze i kardamonie przyspieszają przemianę materii, pobudzając i wspomagając spalanie tkanki tłuszczowej. oczyszczają z toksyn i doskonale nawilżają. Orientalny, intensywny i pobudzający aromat poprawia samopoczucie, aktywizuje i dodaje energii. Lekka konsystencja doskonale się wchłania.

Składniki aktywne:


- naturalny wyciąg z imbiru
- kardamon
- bio olej makadamia"


Skład:


Mleczko ma wysoko  w składzie glicerynę i parafinę, więc nie każdemu może ono przypasować. Osobiście lubię się z tymi składnikami, zwłaszcza z gliceryną, która dobrze nawilża. Parafiny unikam jedynie w kremach do twarzy.

Moja opinia:
Na samym początku napiszę,że podoba mi się to opakowanie, gdyż jest ono dla mnie bardzo poręczne.Ten podłużny walec świetnie leży w dłoni, nie wyślizgując się z niej. Pompka jest niezawodna, nie zacięła mi się ani razu.

Zapach mleczka przenosi nas w klimat orientu - jest on korzenny i intrygujący. Na ciele zostaje jeszcze przez kilka godzin po aplikacji. Konsystencja jest lekka i treściwa. Nie spływa z rąk.





Po jednokrotnym naciśnięciu pompki wypływa dość duża ilość produktu. Żeby Wam to jakoś zobrazować napiszę,że starczyła mi ona na wysmarowanie nim obu rąk. Mleczko nie wchłania się od razu - potrzebuję ok 3 minut,żeby skóra przyjęła je w całości. Mnie to nie przeszkadza, gdyż i tak smaruje się nim po wyjściu z wanny. W tym czasie oczyszczam twarz, robię maseczkę, myję zęby itp, więc nie jest to czas stracony.

Produkt można śmiało stosować zaraz po depilacji, gdyż nie powoduje on tego nieprzyjemnego uczucia pieczenia. Mleczko świetnie nawilża i odżywia skórę, dodaje jej energii. Nie zauważyłam jednak większej poprawy w ujędrnieniu. Skóra staje się za to przyjemnie miękka i delikatna w dotyku.

Ujędrniające mleczko do ciała imbir & kardamon z Bielendy można zakupić tutaj za cenę 12.60zł

16 lutego 2015

O blogowych konkursach, rozdaniach słów kilka + wyniki

Na początku pragnę zaznaczyć,że dzisiejszy post piszę pod wpływem impulsu. bo czasami trzeba dać upust swojej złości, irytacji... Nazwijcie to jak chcecie. Rzecz będzie o konkursach i rozdaniach..



Każdy z nas lubi tego typu zabawy, ponieważ wygrana sprawia nam mnóstwo frajdy. Wiem to, ponieważ sama czasami próbuję swoich sił. Spójrzmy na to teraz okiem organizatora.


Organizator jeśli ma taką ochotę może zorganizować dla swoich czytelników konkurs. Może, ale nie musi.
Ja osobiście lubię robić tego typu wydarzenia. W ten sposób chcę Wam podziękować za to,że jesteście,że czytacie moje wypociny, często wspieracie i służycie radą. Dziękuję Wam za to wszystko.


Nagrody najczęściej organizuję sama. Czasami znajdzie się jakiś sponsor, który jest zainteresowany taką formą współpracy, w związku z tym to co mi wyślę idzie na Wasze konto. Tak było w przypadku ostatniego konkursu. Z Drogerią Uholki współpracuje już od roku i ucieszyłam się, kiedy mogłam wywalczyć również coś dla Was. W pozostałych przypadkach sama kupuję upominki, przy czym pragnę zaznaczyć,że nie jestem multimilionerką, nie mam własnej firmy i nie wiadomo jakich dochodów. Jestem zwykłym człowiekiem jak większość z was, którzy czytacie właśnie ten tekst. Każde rozdanie to taki nieplanowany wydatek i obciążenie mojego budżetu. Nawet w przypadku sponsorowanej zabawy, ponieważ nagrody trzeba wysłać i idzie to z mojej kieszeni.




Na moim blogu był już niejeden konkurs i na pewno ich nie zabraknie. Boli mnie jedynie jedna kwestia, no może dwie. W momencie kiedy zabawa się kończy
zdarza się,że odlubiacie stronę, a później jako anonim wypisujecie mi głupoty, dając upust swojej frustracji z tego powodu,że nie wygraliście. Serio, aż tak to Was męczy? Niestety nie zawsze każdego da się zadowolić i w momencie kiedy nagroda jest jedna (lub 4 jak w ostatnim przypadku), a w rozdaniu bierze udział 500 osób to choć bardzo bym chciała nie dam rady nagrodzić wszystkich. Myślę,że zdajecie sobie z tego sprawę. Raz Wam się nie uda, ale następnym razem może już tak.


Druga kwestia jest taka, że po zakończeniu zabawy często piszecie do mnie "Czy były już wyniki?", "Kiedy można spodziewać się wyników?"
itp. Robicie to zarówno we wiadomościach prywatnych, pod postem konkursowym, czy na mojej tablicy na facebooku. Nawet nie macie pojęcia jakie jest to męczące. Ósmego lutego zakończył się konkurs, a już dziewiątego od samego rana napisałam na facebooku post prosząc Was o to, abyście byli cierpliwi i nie pytali mi się co chwila o to samo. Większość z Was uszanowała to, ale znalazły się takie jednostki, które męczą, dręczą i nie zamierzają przestać. Najlepsze jest to,że zawsze są to te same osoby. Zazwyczaj nie zaszczycą mnie one nawet komentarzem na blogu, czy fb, ale jeżeli chodzi o wyniki to mogą pytać bez końca. Wystarczy przecież śledzić na bieżąco mój fan page czy blog, a wówczas nic Wam nie umknie.
Wyniki zawsze się pojawiają, jeszcze nie było takiej sytuacji, aby się nie pojawiły. Moje rozdania to nie fake, o czym nie raz mieliście się okazję przekonać. Po rozdaniu na ogłoszenie wyników zawsze biorę sobie nawias +/- 10 dni, nie więcej. Nigdy nie określam kiedy konkretnie, bo różne rzeczy przez ten czas mogą się wydarzyć (tak jak ostatnio jechałam z mężem z głową do szycia), ale zawsze się wywiązuję i w ciągu tych 10dni publikuję listę zwycięzców. Podkreślam - jestem tylko człowiekiem - nie maszyną, a życie usłane różami to luksus dla jednostek, do których ja się niestety nie zaliczam.

Na koniec mam tylko jedną prośbę - szanujmy się nawzajem, myślę,że dużo nie wymagam.

Ufff.. przepraszam Was za ton tego postu, ale po prostu musiałam. Nie chce mi się cały czas bez końca wałkować tego samego tematu, dlatego napisałam ten post przed wynikami, aby każdy mógł go przeczytać. Blogerki też macie takie sytuacje jak ja?

  ........................................................................................................................................................

A teraz ta przyjemniejsza część lektury:) Dziękuję Wam kochani,że tak licznie wzięliście udział w rozdaniu. Ze smutkiem stwierdzam,że gro z Was nie napisało odpowiedzi na pytanie konkursowe, a należało przynajmniej jednym słowem napisać z czym Wam się kojarzy zima. I tu moja uwaga - czytajcie uważnie zasady.


WYNIKI FACEBOOK: Katarzyna Janik i Patrycja Jaworowska

WYNIKI BLOG : zielonooka i Agnieszka K.

Zwycięzcom serdecznie gratuluję i czekam na Wasze adresy do czwartku 19.02 włącznie. Możecie go wysłać we wiadomości prywatnej na facebooku lub na maila zaczytana.mama@wp.pl :)


Miłego dnia! :)

14 lutego 2015

Walentynki

Walentynki to jak każdy wie święto zakochanych, ale też dzień przyjaźni i życzliwości. Wiem, wiem, za chwilę posypią się komentarze typu "My się kochamy cały rok" lub "My walentynki mamy codziennie"..itp Serio? To jesteście prawdziwymi szczęściarzami. W dzisiejszych czasach człowiek jest tak zabiegany, że zwyczajnie nie mam czasu na codzienne celebrowanie miłości. Owszem kochamy się, ale miłość okazujemy w prostych gestach - rozmawiamy, wspieramy się nawzajem, robimy ukochanemu ulubione danie, przynosimy wodę z cytryną i miodem w przypadku choroby, przytulamy kiedy jest źle..



Mąż pracuje od rana do wieczora, a kiedy wraca z pracy mamy dla siebie tylko chwilkę, bo zmęczenie jest tak duże,że każdy z nas marzy tylko o łóżku, aby nabrać sił na następny dzień. Taka jest rzeczywistość, takie są czasy. Dbamy przede wszystkim o to, żeby było co do garnka włożyć do końca miesiąca, często zapominając o sobie, dlatego walentynki traktujemy całkiem poważnie. Niech się wali, niech się pali, ale jest to czas tylko dla nas i choć mąż na 6 jechał do pracy to wiem,że za godzinę już będzie,żeby spędzić ten dzień ze mną i córeczką. Nawet nie wiecie jak mało jest takich chwil..

Co mamy w planach? W tym roku moja córeczka idzie na bal z okazji rozpoczęcia ferii, a wieczorem, kiedy położymy ją spać i my, wraz z przyjaciółmi wybieramy się na tańce przy orkiestrze. Nawet nie wiecie jak się cieszę, mój świat ostatnio kręci się wokół córki, pracy męża, mojego poszukiwania źródła zarobku, oraz dokończeniu spraw, po zmarłym tacie. Moja codzienność to wieczna bieganina i stres, a teraz będę miała okazję oderwać się od tego wszystkiego i trochę potańczyć. Kocham tańczyć! Z odkurzaczem przy sprzątaniu nie wychodzi mi tak dobrze jak z mężem. Razem mamy moc, mamy siłę, razem możemy
wszystko.



Jeśli rzeczywiście codziennie macie walentynki to zwyczajnie Wam zazdroszczę. Będę się za to smażyć w piekle, ale taka jest prawda. Idę założyć wór pokutny na plecy i na kolanach popędzę do Częstochowy, by do wieczora wrócić i z uśmiechem na twarzy popędzić na bal ;)  Szczęśliwego dnia zakochanych !


///////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////

Ps Jeśli nie macie jeszcze kupionego upominku dla Waszej drugiej połowy to popularne markety zapraszają do siebie. Fajny prezent możecie kupić tuż przy domu:)

Super - Pharm - KLIK





Biedronka i jej nowa kosmetyczna oferta - KLIK



Pepco - KLIK



A może kwiatek z Carrefour ?  - KLIK



..lub coś na wieczór z Tesco? - KLIK




Jak widać, nawet w najbliższych marketach z braku innego pomysłu i tak na szybko można by było coś wybrać. Warto zadbać o naszą drugą połówkę:)

10 lutego 2015

Czysty olejek arganowy Argan Gold Mincer Pharma - pierwsza kosmetyczna miłość w tym roku.

Nareszcie znalazłam w tym roku coś, co absolutnie mnie zachwyciło i choć kupiłam ten kosmetyk "w ciemno" to wcale nie żałuję. Mowa tu o czystym olejku arganowym marki Mincer Pharma. Obawiałam się tego zakupu ponieważ mam cerę mieszaną i bałam się,że moja twarz będzie tłusta, nieestetyczna, zapcha się i pojawią się na niej wypryski. To co zobaczyłam przy regularnym stosowaniu przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Opakowanie:
Olejek znajduje się w szklanej, ciemnej buteleczce z pipetką. Pojemność flakonu ma 15ml. Całość zamknięta jest w solidne kartonowe pudełko z okienkiem.



Opis producenta:


Skład:



Moja opinia:
Na początku napiszę, że pipetka to najlepsza rzecz, jaką mógł wymyślić producent do aplikacji tego olejku. Jest to bardzo higieniczny sposób, mało tego nie musimy się obawiać,że olejek w nadmiernej ilości wyleje nam się na dłoń - odmierzamy dokładnie tyle kropli ile potrzebujemy.


Często czytałam na różnych blogach,że olejek arganowy brzydko pachnie i spodziewałam się,że będę musiała go odstawić, bo mój wrażliwy nos tego nie wytrzyma - bzdura! Owszem, olejek ma specyficzny zapach, ale jest on subtelny i podczas aplikacji w ogóle przeze mnie nie wyczuwalny.

Olejku tego najczęściej używam raz w tygodniu, zamiast kremu na noc, po wcześniejszym wykonaniu peelingu i maseczki. Nakładam kilka kropelek na twarz i szyję i dokładnie go rozsmarowuję. Wchłania się natychmiast. Oczywiście jeśli przesadzimy z ilością to wszystko się nie wchłonie. Skóra przyjmie tylko tyle kosmetyku ile potrzebuję. Ja nakładam jedynie cieniutką warstewkę.

Efekt? Hm.. spodziewałam się wszystkiego przy mojej mieszanej cerze - przetłuszczenia, wyprysków, zaskórników, ale olejek sprawdził się idealnie. Moja skóra była pięknie nawilżona i odżywiona. Twarz stała się niezwykle gładka, miękka i przyjemna w dotyku, a jej koloryt był wyrównany. Prawdziwym zaskoczeniem było to,że zauważyłam również zmniejszenie wydzielania się sebum w strefie T. Po wieczornym nałożeniu olejku rano budziłam się bez przetłuszczonej skóry.



Po zawodzie i podrażnieniu jaki sprawił mi TEN krem - olejek przyszedł mi z pomocą. Stosowałam go wówczas co wieczór przez 2 tygodnie i bardzo szybko pozbyłam się suchych skórek i zaczerwienienia, które pojawiły się po tym pechowym kremie. Olejek świetnie ukoił moją cerę.

Jeśli chodzi o wydajność - jest ona bardzo duża. Produktu używam od 2-3 miesięcy, przynajmniej raz w tygodniu i została mi jeszcze 1/3 opakowania. Swój olejek kupiłam w jakimś (uwaga) supermarkecie, za cenę 15zł. Jestem z niego bardzo zadowolona, a wręcz przepadłam, chce więcej i więcej.

Na koniec jeszcze zwrócę tylko Waszą uwagę na jego skład - w którym znajduje się tylko i wyłącznie czysty olejek, bez jakichkolwiek domieszek, ulepszaczy, konserwantów - moje kosmetyczne cudeńko. Polecam!

7 lutego 2015

"Miłość bez końca" Scott Spencer

Moja biblioteczka pęka w szwach i choć staram się ograniczać, to mimo to cały czas dokupuję do niej nowe pozycję Podejrzewam,że następnym krokiem będzie dokupienie nowego regału, bo zaczyna brakować mi już na nie miejsca, a czasu wciąż za mało, aby przeczytać wszystkie i nie mieć zaległości.

Jeszcze przed końcem roku sięgnęłam po jedną ze starszych pozycji, która kurzyła się u mnie już od jakiegoś czasu. "Miłość bez końca" Scotta Spencera okazała się jednak katorgą, którą w pewnej chwili chciałam rzucić, ale się powstrzymałam i przeczytałam ją do końca.


Zawsze, ale to zawsze czytam informację zawarte  na rewersie okładki i jak dla mnie książka zapowiadała się ciekawie.




Książka opowiada historię miłości Davida i Jade. Nastolatkowie są sobą tak zafascynowani,że świata poza sobą nie widzą. Intensywność tych uczuć zauważą ojciec Jade i na miesiąc zabrania młodym jakichkolwiek kontaktów. David, który nie może wytrzymać bez ukochanej wymyśla i co gorsza realizuje okropny plan. Postanawia podpalić dom dziewczyny. On sam grałby role bohatera, który ratuje wszystkich i wraca do łask ojca Jade. Jak się domyślacie plan nie wypalił tak jak powinien - David zostaje ukarany, a jego rozłąka z Jade ma się przedłużyć o całe lata, a może już nigdy nie będzie dane im się spotkać? Nie zdradzę.

"Miłość bez końca" mnie nie porwała. Znalazłam w niej kilka absurdów,np. ten,że zakochany podpala dom swojej partnerce, aby się z nią zobaczyć lub obraz "wyluzowanych" rodziców Jade, którzy zażywają narkotyki wspólnie ze swoimi dziećmi. To jakoś wypacza moje rozumowanie funkcjonowania normalnej rodziny.

Miłość Davida to nic innego jak zwykła obsesja, która zżera go od środka i prowadzi do pewnego rodzaju destrukcji. Autor bardzo dobrze nakreślił portret psychologiczny chłopaka, ale przy tym nie ominął również bohaterów drugoplanowych. Mało tego, wszystkie miejsca są tam opisane w ten sposób, że odnosi się wrażenie jakby się tam było.Autor skupił się nawet na najmniejszym drobiazgu, o którym potrafił pisać przez wiele stron, dlatego książka ta tak na prawdę mnie nudziła. Czekałam na akcję, ale najpierw musiałam przebrnąć przez dziesiątki stron opisu. Bardzo mnie to zniechęciło do dalszej lektury, ale przeczytałam ją do końca.

W książce występuje jedna z obrzydliwszych scen łóżkowych o jakich miałam okazję kiedykolwiek przeczytać. Sam sex podczas TYCH dni u kobiety mnie nie zraził, zrobił to za to szczegółowy opis położenia krwi podczas i po stosunku, i to wszystko przez jakieś 20stron.. ble ble ble..

Sięgając po "Miłość bez końca" spodziewałam się lekkiej, ckliwej historii miłosnej z happy endem. Pozycja ta okazała się jednak ciężka i męcząca. Oprócz ogromnej ilości opisów, dobija również fakt,że nie doszukałam się w niej ani jednego pozytywnego bohatera. Skopana psychicznie rzuciłam tę książkę w kąt i nie mam zamiaru więcej po nią sięgać.

6 lutego 2015

Pierwsze tegoroczne denko - styczeń.

Nazbierało mi się pustych opakowań. Pora więc się z nich rozliczyć i tym samym zrobić miejsce na nowe zużycia. Styczniowe denko jest dość spore, ale większość produktów to kosmetyki kąpielowe. Znajduje się w nim również jedna woda toaletowa, oraz coś do pielęgnacji ciała i ochrony przed potem.


Jak zawsze zacznę od kosmetyków pełnowymiarowych.


Znajdziecie w nich sporo kąpielowych umilaczy, a wśród nich:



1. Luksja Creamy cotton milk & provitamin B5 - duży, bo aż litrowy płyn kąpielowy o mydlanym zapachu. Bardzo przyjemny w użyciu, gdyż robi duuużą pianę. Przypadł do gustu całej rodzinie, a zwłaszcza mojej Oliwce, która z tej piany robiła sobie "brodę gwiazdrora" :) KUPIĘ

2. Original Source mango & macadamia - żel pod prysznic, który urzeka zapachem. KUPIĘ

3. Szampon Johnsons baby - produkt o ładnym "kaczuszkowym" (żółtym) kolorze, który doskonale się pieni i jest bardzo delikatny zarówno dla wrażliwej skóry głowy dziecka, jak i dorosłego. Zapach typowy dla marki. KUPIĘ

4. Płyn do mycia i kąpieli 2 w 1 Oilan baby - mimo,że właściwie wcale się nie pieni jest delikatny dla skóry i łagodzi podrażnienia, np po goleniu. Sprawdził się zarówno u córki jak i u mnie. KUPIĘ

5. Bath & Body Works sweet pea - ładny zapach i to tyle jeśli chodzi o plusy.Bardzo wysusza dłonie. Nigdy w życiu go NIE KUPIĘ, bo będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Więcej informacji na jego temat znajdziecie klikając w link.

6. Żel pod prysznic Kallos go go -  całkiem fajny, o słodkim zapachu, ale nie do końca przypasowała mi jego glutkowata kosystencjia. RACZEJ NIE KUPIĘ


8. Antyperspirant w sztyfcie Nivea double effect - zimą wybieram właśnie taką formę antyperspirantu, bo nie wyobrażam sobie hasać od rana w samym staniku i czekać, aż takowy wyschnie (jak to jest w przypadku kulek), a katowanie się zimnym strumieniem produktu w sprayu jest jak dla mnie nieludzkie. Nivea spisała się całkiem dobrze. Nie sprawdzałam czy działa przez 48 godzin, bo bez wieczornej kąpieli ani rusz, ale jak na moje potrzeby ochrona jest wystarczająca. MOŻE KUPIĘ

9. Little black dress Avon - któż z nas nie zna tej wody. Zapach jest gustowny, elegancki, wyrafinowany a przy tym w ogóle nie jest ciężki. KUPIĘ

10. Dermonaprawczy krem z witaminą U Clarena - u mnie nie sprawdził się w ogóle.Zapraszam na post o tym kremie. NIE KUPIĘ



Pozycję 11- 19 to próbki i saszetki, z których na moją uwagę zasługuję jedynie sól do kąpieli Wellness Beauty. Kąpiel w niej to czysta przyjemność - pięknie pachnie i barwi wodę na różowo. Na pewno jeszcze ją KUPIĘ.




No to teraz chwalcie się - co mieliście i czy macie podobne zdanie na temat tych produktów?

//////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////

Przy okazji przypominam o ROZDANIU. To już ostatni moment, aby się do niego zgłosić i powalczyć o jedną z 4 nagród:)

3 lutego 2015

Moje Face & Look Boxy - czyli nie kupuję kota w worku.

Przepraszam Was za moją weekendową nieobecność - starałam się przygotować do rozmowy w sprawie pracy. Suma sumarum rozmowy nie było tylko egzamin z obsługi exela. Program ten widziałam ostatni raz na oczy jakieś 11 lat temu w liceum, więc szału nie zrobiłam. Czasami żałuję,że nie wybrałam studiów ekonomicznych tylko medyk. Ehh..

Wracając do tematu postu... Jeszcze przed gwiazdką zakupiłam sobie dwa face&look boxy. Można powiedzieć,że zrobiłam sobie taki wcześniejszy prezent, który teraz Wam pokażę.



Okres przedświąteczny nie okazał się dla mnie łaskawy. Na moje pudełka czekałam już dwa tygodnie i nadal ich nie było. Napisałam maila i dowiedziałam się,że pudełka odebrałam 1.5 tygodnia wcześniej! Wkurzyłam się i zadzwoniłam. W międzyczasie dostałam skan podpisu, który jak się domyślacie nie był mój. Pan, z którym rozmawiałam obiecał mi wysłać kolejny komplet pudełek, które po 3dniach w końcu trafiły w moje ręce razem z zaginioną wcześniej przesyłką. Tak więc zamiast dwóch stałam się właścicielką czterech pudełek. Winny okazał się kurier, który tłumaczył się,że był na urlopie, a chłopak, który go zastępował nie wiedział jak do mnie dojechać. Bla bla bla.. Cóż, jego strata (bo pewnie pożegnał się z premią), a mój zysk ;)



Boxy przyszły do mnie bardzo starannie zapakowane. Umieszczone były one w firmowych paczkach prezentowych (które widać u góry). Każda z nich była dodatkowo owinięta w folię bombelkową. W środku pudełek były umieszczone dmuchane "poduszeczki" foliowe, które nie pozwalały produktom się przemieszczać. Nawet karton wielkością był dobrany tak, aby ciasno zmieściły się w nim dwa pudełka. Pełen profesjonalizm - kosmetyki przyszły do mnie w całości, bo przy takiej staranności nic po prostu nie miało prawa się im stać.

Zamawiając boxy zdecydowałam się na F&L Box Spa Vintage Body Oil - olej abisyjski i F&L Box pełen zapachów.

F&L Box Spa Vintage Body Oil - olej abisyjski

Już dawno na liście moich chciejstw znajdowały się produkty tej marki, więc kiedy nadarzyła się okazja, aby kupić je o połowę taniej - musiałam z niej skorzystać.

W pudełku znalazły się następujące kosmetyki:
  • Jedwabisty olejek do ciała, 130 ml
  • Peeling cukrowy do ciała, rąk i stóp, 130 ml
  • Kaszmirowy olejek do kąpieli, 200 ml
  • Aksamitny żel pod prysznic, 200 ml
  • najnowszy numer magazynu Face&Look



oraz
  • Regenerujące masło do ciała, 200 ml
  • Peeling cukrowo-orzechowy, 200 ml



F&L Box Pełen Zapachów.

Zauroczył mnie zawartością. Znalazły się w nim bowiem dwa perfumy damskie i dwa męskie, oraz dodatkowo paletka cieni do powiek. Do tej pory markę Cuba i Whisky kojarzyłam jedynie z męskimi pachnidłami, a tu proszę - damskie zapachy są na prawdę świetne! :)



W tym pudełku znalazły się następujące kosmetyki:

  • CUBA GOLD MEN woda toaletowa, 100 ml (spray)
  • CUBA TATTOO WOMEN woda perfumowana, 100 ml (spray) 
  • WHISKY SPORT MEN woda toaletowa, 100 ml (spray)
  • WHISKY SPORT WOMEN woda perfumowana, 100 ml (spray)
  • AUTUMN EYES paleta cieni do powiek (W7)
  • najnowszy numer magazynu Face&Look



Bardzo podoba mi się idea Face&look boxów, gdyż nie kupujemy tutaj kota w worku, tak jak w przypadku shiny box czy be glossy. Zawartość pudełek zawsze jest publicznie udostępniana, dzięki czemu wiemy za co płacimy. Nie są to może kosmetyki z wyższych półek cenowych, ale za to wszystkie są pełnowymiarowe. Ceny boxów są różne w zależności od zawartości - przeważnie kosztują 39.90zł, rzadko 49,90zł i chyba tylko raz lub dwa było pudełko za 59,90zł. W tej chwili dostępnych jest osiem pudełek z różną zawartością. Mimo przedświątecznego problemu z kurierem jeszcze nie raz skorzystam z ich usług.

Czy kupujecie/ lubicie te pudełka? Jak Wam się podoba zawartość moich?