30 września 2015

Zachowaj młodość na dłużej z aktywnym Kolagenem w żelu Dermo Future Precision

Kolagen jest głównym białkiem tkanki łącznej. Stanowi on aż 30% białka ludzkiego i sprawia,że skóra jest jędrna, sprężysta, elastyczna i odpowiednio nawilżona. Nic jednak nie trwa wiecznie i wraz z wiekiem organizm traci zdolność do jego odnowy. Cały ten proces zaczyna się średnio już od 25 roku życia, kiedy to skóra zaczyna pomalutku tracić wymienione wyżej cechy. Jednym słowem zaczyna się starzeć. Niedobór kolagenu powoduje znienawidzone przez nas zmarszczki, suchość skóry, przebarwienia, a także cellulit. Włosy stają się matowe i pozbawione blasku, a paznokcie cienkie i kruche. Chyba każda kobieta chciałaby zachować młodość jak najdłużej i ja nie jestem wyjątkiem w tej materii, dlatego postanowiłam wypróbować aktywny kolagen w żelu marki Dermo Future Precision.

Opakowanie:
Kolagen znajduje się w szklanej buteleczce, wykonanej z brązowego szkła. Jej pojemność wynosi 20ml. U wylotu zakończona jest pipetką. Całość umieszczona została w solidnym kartoniku z mocowaniem w środku, które zapewnia stabilne położenie flakonu.



Opis producenta:


Skład:


Moja opinia:
Kocham flakony z pipetkami. W dobie wszechobecnych odkręcanych słoiczków lub pompek, pipetki są na wagę złota. Uwielbiam je używać podczas aplikacji różnego rodzaju olejków i ser do twarzy. Świetnie sprawdzają się również w wysuszaczu do paznokci. Dla niektórych z Was może być to niewygodne, ale wierzcie mi wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Sposób aplikacji przez pipetkę jest przede wszystkim bardzo higieniczny i cieszy mnie to,że coraz więcej marek go docenia.

Kolagen Dermo Future ma postać przezroczystego, bezwonnego żelu. Ma on niezwykle długi termin ważności, bowiem po jego otwarciu możemy go używać przez okrągły rok. Żeby starczył na tak długo trzeba by było go stosować sporadycznie. Ja tego nie robię. Używam go każdego wieczoru, po uprzednim oczyszczeniu twarzy. 20 ml opakowanie wystarczy natomiast na miesięczną kurację.


Kolagen bardzo łatwo się rozprowadza. Odnoszę wrażenie,że po zetknięciu ze skórą zmienia on swoją konsystencję na nieco rzadszą. Po jego aplikacji wystarczy poczekać kilka sekund, aby wchłonął się do końca. Muszę przyznać,że moja skóra go wręcz pije. Nie pozostawia on po sobie żadnej nieprzyjemnej warstwy. Zapewne jest to zasługa jego nietłustej formuły.  Pierwsze efekty widać już po chwili. Skóra nieco się napina, jest zmatowiona i nawilżona. Po jego zastosowaniu nie używam już żadnych kremów, gdyż nie odczuwam ku temu potrzeby. Po przeszło dwóch tygodniach zauważalny jest wzrost napięcia skóry, która w moim odczuciu stała się bardziej wygładzona i sprężysta. Nie mam co prawda wielu zmarszczek, doskwierają mi jedynie te związane z mimiką twarzy. Nie zniknęły one co prawda, ale nieco złagodniały. Moja przygoda z kolagenem nadal trwa. Jestem ogromnie ciekawa jakie efekty przyniesie mi miesięczna kuracja. Jednak już teraz wiem,że warto zaopatrzyć się w taki produkt. Jak mówi stare porzekadło - lepiej zapobiegać, niż leczyć. Trzymam się tego już od lat i dbam o swoją urodę na co dzień, nie tylko od święta.

Cena aktywnego kolagenu w żelu wynosi 39zł.


28 września 2015

Płyn micelarny do cery suchej Siquens - delikatny dla oczu, dobry dla skóry.

Kiedy skończył mi się ostatnio produkt do demakijażu, zaczęłam używać mleczka, które notabene okazało się jednym wielkim koszmarem zarówno dla mojej cery jak i wrażliwych oczu. Nie chcąc się dłużej katować wybrałam się na zakupy i zdecydowałam się na płyn micelarny marki Siquens. Dlaczego ten? Przygotowując się do sklepowego maratonu sprawdziłam jego opinię na wizażu. Nie było ich wiele - jedni chwalą, inni bombardują minusami. Lubię takie kontrowersyjne przypadki i właśnie dlatego go kupiłam. Chciałam sprawdzić, czy obdarzę go wielką miłością, czy też przyłączę się do grona nie do końca zadowolonych użytkowników. Ciekawość zawsze u mnie wygrywa.

Opakowanie:

Minimalistyczna, przezroczysta i plastikowa butelka o pojemności 200ml. Zamknięcie typu klik.



Opis producenta:


Skład:


Moja opinia:

Jak już wyżej wspomniałam opakowanie jest minimalistyczne. Przezroczysta butelka z przezroczystymi naklejkami, na których znajduje się nazwa produktu i z tyłu jego opis i skład. Plusem jest fakt, że na bieżąco i bez zbędnego wysiłku kontrolujemy poziom zużycia płynu. Minusem - hmm.. nie jest to dobry model do fotografowania. Przezroczystość przy robieniu zdjęć w niczym nie pomaga i musiałam się nieco nagimnastykować, chociażby po to, aby było widać opis produktu, czy też jego skład.


Płyn jest przezroczysty i wygląda jak zwykła woda. Choć na początku nie wyczuwałam zapachu, to muszę przyznać,że takowy istnieje, bardzo delikatny, ale jest. Wyczuwam go jedynie, kiedy wącham go bezpośrednio z butelki. Podczas użycia jest on dla mnie zupełnie niewyczuwalny.


Otwór, przez który aplikujemy płyn na wacik jest niewielki. Po przechyleniu butelki, nie wylewa się on nadmiernie. Należy lekko nadusić flakon, by wydobyć tyle produktu, ile akurat potrzebujemy. Butelka jest wykonana z twardego plastiku, więc żadna niespodzianka w postaci niekontrolowanego wycieku nie powinna mieć miejsca.



W użyciu płyn spisuje się bardzo dobrze. Jest on bardzo delikatny dla oczu. Nie powoduje szczypania, pieczenia, zaczerwienienia, czy jakichkolwiek innych podrażnień i za to ma ogromny plus. Z demakijażem takich kosmetyków jak podkład, puder, krem BB, CC, róż i pomadka również sobie radzi. Nie potrafię powiedzieć jak zachowywałby się mając styczność z wodoodpornymi produktami, gdyż takowych nie używam. Ciekawostką jest to, że delikatnie nawilża skórę. Mi z tego nawilżenia nie zostaje nic, gdyż po demakijażu podejmuję następny krok oczyszczania - mycie twarzy za pomocą żelu. Płyn micelarny Siquins mimo,że przeznaczony jest dla cery suchej,(a ja jestem posiadaczką cery mieszanej) - spełnił moje oczekiwania. Jego cena oscyluje w granicach 30-35zł.

24 września 2015

Vatika szampon do włosów dziki kaktus dabur indie

Szampony do włosów zmieniam dość często. Kupuję jedno opakowanie, nie robię zapasów jak wiewiórka na zimę. Co chwilę wychodzą na rynek różne nowości, a ja nie lubię czuć się ograniczona poprzez stos pełnych opakowań, które grzecznie czekają na półce, na swoją kolej. Zdarza się jednak,że wracam do wcześniej wypróbowanego produktu. Musi mnie on jednak totalnie oczarować, a moje włosy muszą go polubić. Nie ma innej opcji. Sama marka, czy wizualna część to nie wszystko. Taki produkt, tak jak facet - musi mieć to coś.

Szampon do włosów Dziki kaktus marki Dabur Vatika kupiłam przy okazji większych zakupów na jednej ze stron oferujących asortyment z 47 krajów. Sporo z tych kosmetyków już Wam opisywałam. Na koniec postu podlinkuje Wam tamte wpisy, ale na razie skupmy się na szamponie.

Opakowanie:

Smukłą butelka o pojemności 200ml, z zamknięciem typu klik.


Opis producenta:


Skład:


Moja opinia:

Opakowanie ma postać smukłej, plastikowej butelki, która idealnie leży w dłoniach. Możemy je stabilnie chwycić i nawet jak jest mokre, to się z nich nie wyślizgnie. Zamknięcie typu klik dobrze chroni zawartość flakonu, która się nie wylewa. Znajduje się w nim 200ml szamponu, który należy zużyć w ciągu 6 miesięcy od jego otwarcia. Dużym plusem jest płaska nakrętka, na której możemy postawić opakowanie, kiedy znajduje się w nim już niewiele produktu. Butelka, oraz grafika w kolorze uspokajającej zieleni są przyjemne dla oka.

Konsystencja tego szamponu jest gęsta, ale też puszysta. Kolor oliwkowy, a zapach słodki i wyrazisty, z orzeźwiającą nutą w tle.

Do umycia moich średniej długości włosów wystarczy kropla wielkości ziarna fasoli. Podczas rozprowadzania szamponu wytwarza się duża ilość miękkiej piany. Po umyciu i wysuszeniu włosy są odbite od nasady, miękkie i puszyste. Nie zauważyłam właściwości nawilżających, bowiem po myciu niemalże z automatu nakładam maseczkę lub odżywkę do włosów.. Jeśli chodzi o skład to gołym okiem widać,że jest napakowany chemią, dlatego mimo dobrego działania wątpię,żebym do niego wróciła.

Cena: ok 15zł

Poniżej, tak jak obiecałam znajdziecie linki do recenzji produktów zakupionych przeze mnie w tym samym sklepie:

ELIKSIR DO WŁOSÓW Z KLASZTORNEJ INFIRMERII
OLEJEK KĄPIELOWY SOSNOWY Z MIODEM - kocham, kocham, kocham! Dzięki temu wpisowi przypomniałam sobie o nim i koniecznie muszę go zamówić.
WODA RÓŻANA
OLEJ DO WŁOSÓW DZIKI KAKTUS
DABUR VATIKA NATURALS HAIR FALL CONTROL CREAM

22 września 2015

Czy warto posyłać czterolatka do przedszkola? Od koszmaru do funu + kilka praktycznych rad jak przetrwać najgorszy okres.

Wrzesień pomału zbliża się ku końcowi, a na facebooku wrze. Zrozpaczone mamy proszą o rady jak przetrwać bunt malucha/ przedszkolaka, który choć na początku pełen zapału, teraz nie chce chodzić do szkoły. Na moją skrzynkę spływają maile z pytaniami jak wyglądały nasze zmagania z tym problemem ? Kochane mamusie łatwo nie było. Rok temu byłam w tym samym miejscu, w którym Wy się teraz znajdujecie.


Moja córka jest jedynaczką, a ja mamą na pełen etat. Mam to szczęście,że mogłam być z nią od chwili narodzin do dnia dzisiejszego w domu. Nie musiałam jej oddawać w obce ręce i dzięki temu nie straciłam ani jednej ważnej w jej rozwoju chwili. Pierwsze słowo, pierwszy ząbek, pierwszy krok... napawały mnie ogromną dumą. Oliwka miała wszystko - dom pełen ciepła i kochającą rodzinę, ale brakowało jej kontaktu z rówieśnikami. Właśnie z tego powodu zaczęłam rozważać zapisanie jej do przedszkola. Teoretycznie nie musiałam tego robić, córka mogłaby być ze mną do momentu, w którym zacząłby się dla niej obowiązek szkolny. Rozmowy na ten temat wywołały różne reakcje. Niektórzy mówili,że to mądra decyzja, inni, że córka jest jeszcze taka mała i nie będzie miała dzieciństwa, bo jak raz założy plecak na plecy to już przez kolejne 20lat będzie go dźwigała. Mimo wszystko postanowiłam spróbować.



Rozpoczęły się przygotowania.
Pierwszy etap - dni otwarte w przedszkolu.
Na dni otwarte jechaliśmy z niesamowitą energią. Oliwka była ciekawa jak w ogóle wygląda przedszkole, a ja jak mała będzie się zachowywała. Na początku była zawstydzona. Do tej pory była tylko z mamą i sporadycznie widywała się z rówieśnikami (niestety w naszej maleńkiej miejscowości jest jedynie jedno dziecko w jej wieku, reszta starsza), a tu nagle dwadzieścioro dzieci chciało się z nią bawić. Chowała się za mamą, ale po chwili się rozbrykała. Cały czas monitorowała jednak, gdzie jestem.

Drugi etap - przygotowywanie mentalne.
Od chwili, kiedy byłyśmy na dniach otwartych zaczęłam z córką rozmawiać na temat przedszkola. Opowiadałam jej o swoich przygodach, które tam przeżyłam wiele lat temu. O tym jakie są tam zabawki, jak fajnie bawić się z dziećmi i mieć koleżanki. Mówiłam o samych pozytywnych rzeczach. Jeszcze o tym wspomnę, ale nigdy nie mówcie dzieciom, że jak będą niegrzeczne to pani wstawi je do kąta. Nie ma sensu straszyć i tak zdezorientowanych nową sytuacją maluchów.

Etap trzeci - wspólne przygotowywanie wyprawki.
Wspólne zakupy, podpisywanie przedmiotów sprawiają,że dziecko oswaja się z nowymi rzeczami. Wie, które należą do niego, a wszystko co nowe rozbudza ich ciekawość. Moja córka już nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła wykonywać poszczególne zadania. Ważne jest, aby nie czytać dziecku poleceń. Książeczki można przekartkować lub skupić się tylko na okładkach. Jeśli maluch będzie wiedział co dokładnie znajduje się w ich środku, nie będzie miał tego elementu zaskoczenia na zajęciach i szybko może się nudzić.


Przedszkole.

1wześnia razem z córką pojechaliśmy na rozpoczęcie roku szkolnego (mała miała wówczas 3lata i 10miesięcy). Na pewno wiecie jak to wygląda - uroczyste powitanie uczniów przez panią dyrektor, przedstawienie nauczycieli, stanu szkoły itp, a później chwila z wychowawcą w klasie. Całość skończyła się szybko i razem wracaliśmy do domu. Przez pierwszy tydzień woziliśmy Oliwkę do przedszkola i o określonej godzinie odbieraliśmy ją z niego. Mała miała problem z porannym wstawianiem. Dotychczas wstawała o 9, a teraz musiała być na nogach już o 6.30 - oj ciężko było ją dobudzić. W przedszkolu szybko się żegnałyśmy. Mała leciała do zabawek, a my do domu. Problem pojawił się już po kilku dniach. W tym czasie mężowi skończył się urlop i wrócił do pracy, a Oliwka jeździła do przedszkola autobusem pod okiem opiekuna, który pilnował dzieci podczas jazdy, a później odprowadzał je do szkoły. No i się zaczęło - codzienny poranny płacz, uciekanie, rzucanie się na podłogę, kopanie, a wszystko po to, aby tylko mama jej nie ubrała i nie odprowadziła do przedszkola. Na przystanku płacz, wtulała się we mnie jak koala i nie chciała wejść do autobusu. Podawałam ją pani i czekałam jak autobus odjedzie. A później szłam zaryczana do domu i pilnowałam telefonu, bo przedszkolanka mogła w każdej chwili  zadzwonić i poprosić o odbiór dziecka. Po powrocie ze szkoły były kolejne grymasy, ale dopiero kiedy mała z histerią zaczęła budzić się w nocy wystraszyłam się nie na żarty. Miałam już dosyć, wydawało mi się wtedy,że popełniłam błąd i, że to reszta świata miała rację, sądziłam to nie jest jeszcze dobry czas na rozpoczęcie przedszkolnej przygody. Po długim analizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiłam nadal posyłać córkę do przedszkola. Pomyślałam bowiem,że jeśli będę jej ustępować, to w przyszłości będzie to wykorzystywała i nauczy się,że jak nie będzie miała ochoty to po prostu nie pójdzie do szkolnej ławki. Nie chciałam, żeby taka sytuacja, ten cały koszmar powtórzył się w zerówce, kiedy to dziecko jest już przygotowywane do nauki szkolnej. Możecie mnie oceniać, mówić co ze mnie za matka, ale ja wiem, że zrobiłam dobrze.


Po trzech miesiącach córka całkowicie się zaklimatyzowała w przedszkolu. Zniknęły lęki, ale nie ukrywam,że musiałam z nią nad tym popracować. Jeździłam do szkoły i pytałam się jak się zachowuje, czy ma koleżanki. Na początku odstawała od grupy, nie chciała się bawić,ale później się rozbrykała. Dużo rozmawiałam z Oliwką w domu o tym co jej się podoba a co nie, kogo lubi, a za kim nie przepada. Razem uczyłyśmy się wierszyków i piosenek, jeździłam na jej występy i jak szalona biłam brawo. Po pewnym czasie problem zniknął zupełnie. A po półroczu, kiedy to przyszła nowa nauczycielka, córka absolutnie się w niej zakochała i z chęcią opowiadała mi o tym, jak spędziła dzień.


Mamusie jak widzicie, wiem,że może być cholernie ciężko, ale przez wszystko trzeba przejść. Mam dla Was kilka rad, aby odbyło się to w miarę jak najmniej boleśnie.

1. Po pierwsze wróćcie do początku tekstu i zanim rozpocznie się rok szkolny przejdźcie przez wszystkie etapy przygotowywania dziecka do nowej sytuacji. Nie rzucajcie go na głęboką wodę. Rozmawiajcie o tym czym jest przedszkole, co się tam robi, jak wygląda. jaka fajna czeka je przygoda, nowe znajomości i zabawa.

2. Nigdy nie mówcie o przedszkolu w złym tonie. Nie oceniajcie negatywnie nauczycieli. Nawet jeśli rozmawiacie w dorosłym kręgu, a dziecko jest przy Was i się bawi. Nam się wydaje,że nie jest zainteresowane naszą rozmową, ale prawda jest taka,że wszystko rejestruje. Nie straszcie dziecka kątem lub tym,że jak będzie się źle zachowywało, to nikt go nie polubi. Wszystko wyjdzie i tak w praniu.

3. Po powrocie dziecka do domu nie zmuszajcie go do rozmowy, o tym co się działo w ciągu tych kilku godzin jego nieobecności. Wierzcie mi, jak chwilę odpocznie i uporządkuje sobie myśli, to samo będzie nam opowiadać. Ja często mówię Oliwce, co robiłam w domu, kiedy jej nie było. Po pewnym czasie ona samo się otwiera i rewanżuje się tym samym.


4.
Jeśli dziecko bardzo przeżywa rozstanie z mamą, zapytajcie nauczyciela czy może ono zabierać do przedszkola ulubionego pluszaka. U nas to poskutkowało. Córce było raźniej, a kiedy inne dzieci zaczęły się nim interesować przełamała barierę nieśmiałości i chętnie im o nim opowiadała. Ten etap trwał u nas ok 2 tygodni.

5. Nigdy nie pokazujcie dziecku swoich emocji. Ono wszystko wyczuwa i jeszcze bardziej stresuje się rozstaniem. Wiem,że teraz jest mi łatwo to pisać, ale wierzcie mi,że byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.Wybuchałam dopiero kiedy autobus znikała za zakrętem. Płakałam jak bóbr, ale nigdy przy córce.

6. Chwalcie, chwalcie i jeszcze raz chwalcie. Nic nie buduje tak poczucia wartości dziecka, jak pochwała od rodziców. Doceniajcie nawet te najmniejsze postępy, jak, np samodzielne zawiązanie butów, ubieranie się, nauczenie wierszyka, piosenki, tańca, okazanie serdeczności koleżance. jednym słowem za wszystko.


7. Miejcie kontakt z nauczycielem. Niech Wam szczerze powie jak dziecko się zachowuje, co można zrobić, aby pomóc mu przejść najgorszy okres. Nie bójcie się pytać. W końcu dla Was to także jest nowa sytuacja, a pedagog pracując z dziećmi ma ogromne doświadczenie i chętnie Wam podpowie nad czym trzeba popracować.

8. Nigdy nie ulegajcie dziecku, kiedy prosi o dzień wolnego. To jest naprawdę bardzo ważny punkt. Dziecko musi się przystosować do panujących reguł. Jeśli jest zdrowe, to idzie do przedszkola, bez zbędnych dyskusji. Jeśli świadomie dziecku wagary uczymy je wykorzystywać pewne jego zachowania w dalszych latach nauki. Dziecko cały czas nas testuje. Obserwuje jak jego działania wpływają na naszą decyzję. Możecie twierdzić, że jak raz ulegniecie, to nic się nie stanie, ale pomyślcie - skoro raz się udało, to przy następnej okazji dziecko znowu będzie starało się wymusić na Was zostanie w domu. Nie dajcie się.

9. Nie przerywajcie dziecku nauki, nie wypisujcie go z przedszkola. Dla dziecka rozstanie z rodzicem bywa bolesne. Dla mojej jedynaczki właśnie tak było. Na początku czułam się jakbym tym całym przedszkolem wyrządzała jej krzywdę, mimo to nie poddałam się. Wyobraźcie sobie,że jeśli nie przejdziecie tego okresu adaptacyjnego teraz, to czeka Was to za rok, a będzie dokładnie tak samo, z tą różnicą,że dziecko będzie pamiętać fakt, że na początku chodziło do przedszkola, a później, dzięki jego działaniom już nie. Za rok już świadomie próbowało by tych samych sposobów, a pamiętajcie,że zerówka jest już obowiązkowa.


Początki przedszkola były dla nas koszmarem. Zarówno zmiana otoczenia, nowe twarze, izolacja od rodziców sprawiły,że córka ciężko przeszła pierwsze kilka tygodni. Jednak małymi kroczkami udało nam się osiągnąć harmonię. Oliwka w przedszkolu stała się być bardziej śmiała, towarzyska, nauczyła się pracy w grupie i dzielenia. Pięknie śpiewa, koloruje, rozwija się pod każdym względem. A po wakacjach jak na skrzydłach popędziła już do zerówki. Uczęszcza na kółko taneczne i rozwija swoje pasje. Teraz rozpacza już tylko z powodu weekendu, bo rozstanie z ulubioną panią i koleżankami jest najgorszą rzeczą, co może ją spotkać.

15 września 2015

Modelujący koncentrat wyszczuplający z efektem drenażu ciała Tołpa dermo body slim

Raz na jakiś czas w mojej pielęgnacji pojawia się jakiś produkt, który ma redukować tkankę tłuszczową. Nie, nie wierzę w cuda i jak do tej pory żaden z nich nie zrobił ze mnie modelki. Powód? Kosmetyki te mają tylko wspomagać odchudzanie. W myśl zasady,że samo nic się nie zrobi, należałoby włączyć do planu dnia również ćwiczenia i zmianę diety. Ja jestem zbyt leniwa, ale codziennie chodzę na spacery, od czasu do czasu jeżdżę na rowerze, a w okresie letnim również pływałam. Co do diety, wiadomo,że wakacje są okresem obfitującym w to, co daje nam natura. Posiadanie własnego ogrodu i drzewek owocowych sprzyja zdrowemu odżywianiu. Wróćmy jednak do początku, bowiem bohaterem dzisiejszego wpisu jest modelujący koncentrat wyszczuplający z efektem drenażu ciała Tołpa dermo body slim i efekty jaki daje.

Opakowanie:
Koncentrat umieszczony jest w tubie wykonanej z matowego plastiku. Jest on półprzezroczysty, dzięki czemu kontrolujemy na bieżąco poziom zużycia. Pojemność tej tuby to całe 200ml.



Opis producenta:


 

Skład:


Moja opinia:

Na początek napiszę, że nie odchudzam się. Moja waga w zależności od pory roku skacze +/-3kg i przede wszystkim jest to uzależnione od ilości dziennego ruchu jaki sobie funduje. Koncentrat kupiłam przede wszystkim dla lepszego ujędrnienia i wygładzenia naskórka.

Kosmetyk ma przyjemny, świeży zapach. Wyczuwam w nim męskie nuty, które osobiście bardzo lubię, zioła i miętę. Beżowy kolor sprawia,że nie wygląda zbyt atrakcyjnie, ale pojęcie atrakcyjności jest inne dla każdej z nas. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, zresztą kolor nie gra kluczowej roli w żadnej recenzji.


Konsystencja koncentratu jest gęsta, jednak nie ma jakichkolwiek problemów z rozsmarowywaniem. Trochę się maże i potrzebuje kilka minut do całkowitego wchłonięcia.  Ile dokładnie? Hm.. zdążycie oczyścić twarz, nałożyć maseczkę i może jeszcze umyć zęby. Jednym słowem całkowite wchłanianie kosmetyku w naskórek trwa ok 4minut. Masaż przyspiesza cały ten proces.

W momencie, kiedy moja skóra chłonie ten specyfik, wyczuwam lekkie mrowienie, a także chłodzenie. Jest to przyjemne uczucie, nie ma w nim nic negatywnego. Kosmetyk starczył mi na miesiąc, podczas którego stosowałam go na wybrane partie ciała, takie jak brzuch, uda i pośladki. Jak wrażenia? Powiem tak, lekko ubyło mi w obwodzie ud i brzucha, ale proszę tego nie kojarzyć z koncentratem. Tak jak mówiłam w okresie letnim mam więcej ruchu, zmienia się również moje odżywianie. Podczas upałów mój apetyt maleje i częściej sięgam po zdrowe przekąski takie jak owoce i warzywa.

Widoczne rezultaty mogłam obserwować bezpośrednio na skórze, która w wyraźny sposób się wygładziła i ujędrniła. Nie zabrakło również nawilżania. Pomijając parabeny i kompozycję zapachową, która pląsuje się dość wysoko skład jest dość ciekawy chociażby ze względu na zawartość masła shea i kilku naturalnych składników jak kawa,cytryna,torf, ostrokrzew paragwajski, nawłoć pospolita...

Cena : 49.99zł


13 września 2015

Książki aktywizujące dla Twojego dziecka. Przy nich nie da się nudzić!

Pogoda za oknem trudna do zdefiniowania. Rano i po południu zimno i trzeba przepalać w kominku, aby się ogrzać. W południe natomiast ciepło, choć wietrznie, a w ostatnim tygodniu było jeszcze deszczowo, więc więcej czasu spędzałyśmy z Oliwką w domu. W tym czasie trzeba było zorganizować dziecku zajęcie, bo nuda wkrada się szybko. Z pomocą przyszły nam książeczki aktywizacyjne od Wydawnictwa Babaryba. Towarzyszyły nam one podczas upałów, kiedy to chowałyśmy się w cieniu i teraz znów wróciły do łask. "Kliknij mnie" autorstwa Saliny Yoon i "Naciśnij mnie" napisana przez Herve Tulleta skradły serce mojej córeczki i moje także.



Czy książką można bawić się jak tabletem? Owszem, można i udowadnia nam to Salina Yoon w pozycji, pt. "Kliknij mnie". Głównym jej bohaterem jest Blipek. Zabawna postać w kształcie czerwonej kropki z twarzą i nogami. Blipek ma jedno marzenie - chce wygrać grę, bo wie,że na jej końcu czeka go niespodzianka. Aby to zrobić prosi swojego czytelnika o pomoc. Każda strona stawia przed dzieckiem kolejne zadanie, które musi wykonać, aby pomóc bohaterowi zdobyć nagrodę.



Polecenia, które wykonuje dziecko są proste, ale dają mnóstwo frajdy. Maluch musi, np potrząsać książką, obracać nią, otwierać i zamykać, odwracać ją do góry nogami. Dmuchać na Blipka, aby urósł i wciągać powietrze, aby zmalał. Klikać na niego paluszkiem, wypowiadać jego imię kiedy prosi, a także łaskotać go po stópkach. Podczas zabawy dziecko uczy się/ćwiczy rozróżniania prawej i lewej strony, uczy się także spostrzegawczości i szybkiego działania, mając przy tym wiele radości. Nie bez powodu mówi się, że nauka przez zabawę jest najlepsza.








Kolejną, wspomnianą przeze mnie na wstępie pozycją jest "Naciśnij mnie" Herve Tulleta. Książka również zagrzewa do działania młodego czytelnika i tak jak przy pierwszej pozycji musi on wykonać szereg różnych zadań.



Nie ma tu głównego bohatera. Na każdej ze stron znajdują się kropki o różnej liczbie i kolorach. Zadaniem dziecka jest wykonywanie określonych czynności na nich. Dzięki tej książeczce dziecko ćwiczy swoją spostrzegawczość,liczenie, rozróżnianie stron (prawa, lewa), kolorów. Kiedy wymaga tego polecenie dmucha na nie, naciska i trzęsie lub obraca książką.




Oto jedno z przykładowych zadań. Po środku pierwszej strony znajduje się żółta kropka. dziecko ma ją nacisnąć i przewrócić kartkę. Na następnej znajdują się już dwie kropki tego samego koloru. Jedna centralnie, a druga tuż obok - po lewej stronie. Zadaniem czytelnika jest naciśnięcie ponownie tej samej kropki, z którą miał styczność już na poprzedniej stronie.





"Naciśnij mnie" jest napisana w dwóch językach. Na każdej prawej stronie znajduje się treść w naszym ojczystym języku, a na lewej w języku francuskim.




Dotychczas byłam wierna standardowym książeczkom, które zresztą na co dzień czytam córce. Zasypianie bez bajki na dobranoc - obojętnie czy opowiedzianej, czy czytanej - to już nie jest to samo. Oliwka uwielbia się zasłuchiwać w bajkowe historię, a każdą z nich przeżywa śmiejąc się wesoło, zamyślając się lub płacząc, kiedy wydarzy się coś smutnego. Moja wrażliwa duszyczka - chociaż coś ma po mamie. Książki aktywizujące są wspaniałe, pod warunkiem,że czyta się je w dzień, bo wieczorem możemy pomarzyć przy nich o zaśnięciu. Pobudzają one do działania, a wykonywanie coraz to nowych poleceń sprawiaj dziecku wiele frajdy. Mają one również wartość edukacyjną i za to doceniam je jeszcze bardziej, bo nie ma nic lepszego niż nauka przez zabawę. Z całego serca polecamy te dwie pozycje, bo przy nich po prostu nie da się nudzić. Oliwka zna je już na pamięć. Doszło nawet do tego,że nie muszę czytać treści, bo wiedziała co ma robić. Mała bystrzacha <3

Książeczki możecie nabyć w sklepie Wydawnictwa Babaryba w cenie 29.90zł za sztukę. Obecnie trwa promocja podczas której można je kupić prawie 5zł taniej. Warto!