26 czerwca 2016

Moje Biolove - 100% naturana pielęgnacja

Będąc u przyjaciółki w Warszawie miałam możliwość poznania marki Biolove. Ewelina z takim zapałem opowiadała mi o niej, że wzbudziła we mnie prawdziwą chęć ich posiadania. Kiedy zobaczyłam jej bogatą kolekcje, powąchałam każdy z kosmetyków i zapoznałam się ze składami, stwierdziłam, że warto w nie zainwestować. Krótko po mojej decyzji piątka wspaniałych znalazła wygodne i stałe miejsce w mojej łazience. Dzisiejszy post w całości poświęcam naturalnej pielęgnacji. Znajdziecie w nim coś dla zwolenników kawy, kokosa i mango, a także dla tych co kochają zmysłowe uniesienia podczas masażu, jak i dla totalnych pielęgnacyjnych leniuszków. Brzmi ciekawie? Bo tak właśnie jest. Zapraszam dalej...


KAWOWY PEELING DO CIAŁA

To prawdziwa gratka dla zwolenników i smakoszy kawy. Niestety ja do nich nie należę. Nie piję tego trunku, gdyż zwyczajnie go nie lubię i źle się po nim czuję. Serce wali mi po nim jak szalone, a jako sercowiec muszę na nie uważać. Tyle na temat samego napoju. Pewnie nie zdziwi Was fakt, że troszkę z dystansem podeszłam do testowania tego peelingu? Moje uprzedzenia szybko jednak zniknęły, wystarczyło jedno jego użycie.


Peeling kawowy otrzymujemy w wypełnionym po brzegi plastikowym słoiczku o pojemności 100g. Pojemność ta nie jest duża i spodziewałam się, że szybko on zniknie, ale muszę przyznać, że wydajność ma on na dobrym poziomie. Używam go już od 3 tygodni i nadal mogę się cieszyć z jego obecności.


Skład zwala z nóg - znajdują się w nim tylko i wyłącznie naturalne składniki - cukier, masło shea, olej macadamia, kawa, ekologiczny olej kokosowy, witamina E. Na końcu znajdziemy substancję zapachową.


Zaglądając do opakowania zdawać by się mogło, że jest on koloru brązowego. Uwarunkowane jest to obecnością dużej ilości kawy. Podczas rozprowadzania go po powierzchni ciała wyraźnie widać w nim biało-przezroczyste drobinki cukru, brązowe kawy, czuć obecność olejków, które tworzą nieco tłusty film. Jeśli było coś, o co się martwiłam, to był zapach. Nie trudno się domyśleć jaką ma woń, ale jest ona subtelna, przypomina mi raczej cukierki kawowe, którymi niegdyś się zajadałam, niż sam gorący napój.


Peeling nakładam na czyste i wilgotne ciało, po czym okrężnymi ruchami wykonywałam nim masaż. Znajdujące się w nim drobinki nie są ostre, ale jednak wyczuwalne. Sam zabieg jest bardzo przyjemny. Zapach kawy pobudza, a masaż relaksuje. Oczywiście plusów jest więcej, bo pozbywamy się zrogowaciałej warstwy naskórka, dzięki czemu skóra staje się gładka. Po wyjściu z kąpieli NIE trzeba nakładać dodatkowo innych produktów pielęgnacyjnych. Masło shea, oraz olejki sprawiają, że skóra staje się nawilżona i odżywiona, a subtelna woń kawy towarzyszy nam przez długi czas. Skóra po osuszeniu ręcznikiem nie jest tłusta i można od razu się ubierać. Uwielbiam ten efekt. Kto by pomyślał, że nie będąc zwolenniczką kawy w wersji pitnej, stanie się wielbicielką kawy w kosmetykach. No cóż, cuda się zdarzają.

Cena : 19,50zł

MUS DO CIAŁA MANGO

Tak jak peeling stosuje raz,dwa razy w tygodniu, tak mus do ciała używałam niemalże codziennie. Przez prawie trzy tygodnie stanowił ważną część mojej pielęgnacji i sprawił, że przepadłam na amen.


Opakowanie musu różni się od peelingu jedynie pojemnością - 150g, całość zachowana jest w tym samym klimacie, zrobiona z tych samych materiałów, tylko grafika przypomina jaka nuta zapachowa będzie nam towarzyszyć.


Poniżej przedstawiam Wam skład. Tak jak w przypadku peelingu na pierwszym miejscu jest masło shea, olej macadamia i wiele innych dobrych składników. Troszkę wyżej niż w przypadku peelingu mamy perfum, ale nie jest to znacząca różnica, bo i tak znajduje się on nisko w tym krótkim i treściwym składzie.

Mus do ciała ma przepiękny iście owocowy zapach. Za każdym razem kiedy odkręcam słoiczek, czuję się tak jakbym przekroiła owoc mango na pół. W zapachu nie ma ani krzty chemii i głodnieje przy każdym jego użyciu. Zmysły szaleją, a ja szukam owocowej przekąski.

Konsystencja tego kosmetyku jest bardzo puszysta, ale po zetknięciu z ciałem i pod wpływem jego ciepła zamienia się on w olejek. Rozsmarowuje się bardzo dobrze, ale na całkowite wchłonięcie należy poczekać kilka dobrych minut. Do tego czasu towarzyszy nam jego nieco tłusta powłoka. Z tego powodu stosuje go tylko na wieczór, aby zapewnić sobie potężną dawkę regeneracji. Po wchłonięciu zapach mango gdzieś ucieka, a na jego miejsce wybija się woń masła shea.


Początkowo stosowałam ten mus codziennie. Szybko jednak zauważyłam, że nie ma takiej potrzeby. Skóra jeszcze na drugi dzień była nawilżona, odżywiona i miękka, bez śladu suchych skórek. W tej chwili stosuje go w razie potrzeby. Jest to także mój niezbędnik S.O.S w razie przedawkowania promieni słonecznych. Mimo niewielkich rozmiarów jest on dość wydajny, a to wszystko za sprawą puszystej konsystencji, która zmienia swe właściwości po kontakcie z naszym ciałem.

Cena: 24.99zł

NIERAFINOWANY OLEJ KOKOSOWY

Podobno jak coś nadaje się do wszystkiego jest do niczego. W przypadku oleju kokosowego, to stwierdzenie byłoby wysoce nie na miejscu. Jest to jeden z nielicznych produktów, które czarują swoją wszechstronnością i rzeczywiście działają.


Nierafinowany olej kokosowy Biolove otrzymujemy w 100g opakowaniu. Nie będę o nim pisała dużo, gdyż stylistyka jest taka sama jak w przypadku kosmetyków, o których pisałam powyżej.


Skład to oczywiście bajka - jeden składnik - olej kokosowy i tyle. Żadnych konserwantów i innych świnstw. Ten produkt broni się sam.


Olej ma postać stałą, dopiero po rozgrzaniu w dłoniach zmienia się w ciecz. Wysoka temperatura, która ostatnio towarzyszy nam na co dzień, sprawiła, że nie musiałam go dodatkowo rozgrzewać, gdyż pod wpływem ciepła otoczenia sam zmienił swą postać.


Olej kokosowy wypróbowałam na trzy sposoby. Użyłam go zarówno do twarzy, ciała i włosów. Stosowany jest on również jako dodatek do różnych potraw, ale mnie było go zwyczajnie szkoda zjadać. Pachnie on kokosowo, jakby miało się przed nosem otwartą paczuszkę z wiórkami. Przyjemnie i subtelnie.

Polubiłam go stosować na twarz po peelingu i maseczce. Wcześniej używałam oleju arganowego, ale ten okazał się świetnym zastępstwem. Nie nakładam go dużo. Skóra i tak wypije tylko tyle ile sama będzie potrzebować, a reszta zostałaby na twarzy w postaci tłustej warstwy. Grunt to umiar, a wierzcie mi, że wystarczy jego niewielka ilość, by poczuć jego działanie i nie świecić się jak neony w Las Vegas. Podobnie jest z ciałem - umiar przede wszystkim, ale działanie jakie można zaobserwować budzi respekt. Skóra staje się odżywiona, miękka, gładka, przyjemna w dotyku i oczywiście smacznie pachnąca.

Użyłam go również do włosów i muszę stwierdzić, że działa on cuda. Moje zniszczone i przesuszone kosmyki nabierają zdrowego blasku, są sypkie i lejące, a zarazem miękkie i miłe w dotyku. Kocham ten efekt!

Cena 19.99zł


ŚWIECZKA DO MASAŻU POMARAŃCZA Z WANILIĄ

To był mój debiut. Co prawda słyszałam o takich cudach jak świece do masażu, aczkolwiek nigdy ich nie miałam. Trudno było mi sobie wyobrazić obsługę tejże świecy i jej działanie. Zabierałam się do tego jak pies do jeża, a tak naprawdę wystarczyło przeczytać, co producent napisał na spodzie opakowania.


Poruszając kwestię opakowania napiszę jedynie tyle, że mieści on 150g świecy. Po resztę informacji odsyłam do wcześniejszych recenzji.


Co takiego wyczytałam z opisu producenta? Oprócz spodziewanego działania, znalazłam tam dokładny sposób jej zastosowania. Przyznaję, rozbudza on wyobraźnię.

Skład jest fantastyczny - cała świeca zrobiona jest na bazie masła shea i olejku kokosowego.


Pierwszy raz użyłam go według wskazówek producenta. Uwielbiam kąpiel przy świecach - są to jedyne chwilę dla mnie. Te dwadzieścia minut dziennie musi wystarczyć by naładować akumulatory. Bez męża, bez dziecka, tylko ja, świece i wanna pełna piany - uwielbiam.

Sama świeca jest koloru kremowego. Wystarczy odkręcić wieczko, by upajać się jej intensywnym zapachem. Wyraźnie czuć w nim pomarańcze, wanilia na szczęście została tu przez nie stłumiona i jest na drugim planie. Cieszę się z tego powodu, bo wanilia w dotychczas używanych przeze mnie kosmetykach była dla mnie zbyt ciężka. Nie przepadam za takimi zapachami. Za to pomarańczę w kosmetykach uwielbiam.


Świeca zapala się bez jakichkolwiek problemów, a po chwili w pomieszczeniu unosi się subtelna słodko-orzeźwiająca woń. Świeca wytapia się na tyle na ile jej na to pozwolimy. Zapalimy ją na chwilę, to po użyciu zrobi nam się w środku dziura. Kiedy pozwolimy jej się palić dłużej, by cała tafla mogła się stopić, to po wybraniu odpowiedniej ilości produktu jej poziom się wyrówna.


Pod wpływem ciepła kosmetyk się topi i po zgaszeniu możemy go nakładać na skórę. Trzeba jednak uważać, bo w momencie zgaszenia jest on na prawdę gorący. Rozprowadza się bardzo dobrze, zupełnie jak olejek, ale na wchłonięcie trzeba trochę poczekać. Na wieczór jest jednak idealny.Odżywia, regeneruje, wygładza i nawilża skórę.


 Jest to także produkt idealny na spędzenie romantycznego wieczoru z drugą połówką. Podczas masażu produkt się nie roluje, a doznania są oczywiście o niebo lepsze niż podczas samodzielnego nakładania kosmetyku.

Cena: 19.99zł

KULA DO KĄPIELI PIŻMO

Jest to idealny produkt dla totalnych pielęgnacyjnych leniuszków, ale także dla kobiet, które uwielbiają się zrelaksować we wannie.

Kula zapakowana jest w przezroczystą, sztywną folię, na której umieszczona jest etykieta. Dopiero po rozpakowaniu można zobaczyć, że jest ona dzielona na dwie części. Taka podwójna przyjemność, to jest to co lubię, tym bardziej, że samo jej działanie jest na miarę złota.


 Kula po zetknięciu z taflą wody zaczyna musować, rozpuszczać się. Podczas tego procesu zostają uwolnione wszystkie składniki, oraz wysuszone płatki róż, co sprawia ,że nawet zwykła kąpiel nabiera charakteru. Zapach jest cudowny, słodki, ale nie przesadzony. Pobudza zmysły i wprowadza w błogi stan relaksu. Po kąpieli skóra jest natłuszczona, ale kiedy osuszy się ją ręcznikiem nie zostawia żadnej nieprzyjemnej, tłustej powłoki. Jest to istny pielęgnacyjny raj. Małym nakładem naszej pracy mamy wszystko to, czego potrzebujemy - nawilżoną i odżywioną skórę.


Kosmetyki Biolove urzekły mnie na kilka sposobów. Przede wszystkim pragnę zwrócić uwagę na składy - krótkie i treściwe. Nie znajdziemy w nich parabenów, silikonów, konserwantów, barwników, sls, czy peg, jest w nich tylko to, co najbardziej nas interesuje, same aktywne składniki. Przekłada się to może na żywotność kosmetyków, gdyż mają nieco krótsze terminy ważności niż ich konkurenci, ale nie jest to żadnym problemem, bo spokojnie można je zużyć w zaleconym czasie.

Z tego co zauważyłam większość z posiadanych przeze  mnie kosmetyków oparta jest na maśle shea, które wspaniale odżywia skórę. Działanie każdego z nich zadowala mnie w 100%. Czuję się zachęcona do dalszego ich poznawania. Jest jednak jeden ogromny minus - dostępność. Można je kupić tylko i wyłącznie w stacjonarnym sklepie Kontigo, który znajduje się we Warszawie, oraz w najbliższej jej okolicy. Łącznie jest sześć takich sklepów. Żałuję ogromnie, że nie mogę wyjść do drogerii i ich nabyć. Zadowoliłby mnie nawet sklep internetowy, bo uważam, że marka jest tak wspaniała, że powinna być dostępna dla wszystkich, a nie tylko dla mieszkańców stolicy. Mnie pozostaje czekać cierpliwie na następny wyjazd do Warszawy, chyba, że wcześniej uśmiechnę się do mojej Ewelinki, aby mi coś podesłała. Polecam, bo na prawdę warto.


13 czerwca 2016

Idzie lato, czas na nowe buty - Moje Nowe Buty.

Choć ostatnio tego nie widać, bo pogoda płata nam figle, to jednak lato zbliża się do nas wielkimi krokami. Czas się przygotować na jego nadejście. Odpowiednie obuwie to podstawa, bo nie wyobrażam sobie, aby chować stopy w trampki, dosyć siedziały w ukryciu. W tym sezonie stawiam na mocno odkryte stópki, a do tego najlepsze są japonki i sandały z cienkimi paseczkami. Oferta na rynku jest ogromna jednak tym razem zwróciłam uwagę na sklep o wielce wymownej nazwie Moje Nowe Buty i to właśnie w nim znalazłam perełki, w których mama zamiar śmigać przez cały sezon.


Bogata oferta sklepu sprawiła, że miałam duży problem z wyborem. Znalazłam jeden model, który wpadł mi w oko, później drugi i kolejny. Ach być kobietą, być kobietą... Ostatecznie zdecydowałam się na dwie pary nowego letniego obuwia.

Pierwsze z nich to sandałki Ipanema Philippe Starck Thing G. Piękny brzoskwiniowy kolor podeszwy i paseczki w kolorze smoke sprawiają, że sandały prezentują się fantastycznie. Całość wykonana jest z wysokogatunkowego tworzywa. Na początku martwiłam się, ze mogą powodować odparzenia, ale nic takiego nie miało miejsca.


Podeszwa jest mocna i dość gruba. Kamienie na drodze nie są przy niej straszne, bo nawet jak nadepniemy na jakiś, to nie będzie on wyczuwalny. Na podeszwie znajduje się także wskaźnik rozmiarów. Paseczki solidnie trzymają stopę i nie wrzynają się w nią. Ładnie wyglądają zarówno do sukienek jak i spodni. Ich koszt to 119zł, no ale cóż, za dobrą jakość się płaci.


Drugie buty, na które się skusiłam to Ipanema Philippe Starck Thing M. Są to klasyczne japonki w biało czarnej kolorystyce. Podobnie jak ich poprzedniczki, również i te wykonane są z tworzywa, mają solidną podeszwę i nadają nodze lekkości.


Podobają mi się te cienkie paseczki / rureczki. Dzięki nim nie musimy się martwić o to, czy na stopie będziemy mieć szerokie nieopalone pasy, co muszę przyznać, często mi się zdarzało. Te cieniutkie ślady wynikające z noszenia tych japonek  w ogóle nie rzucają się w oczy. Skóra może oddychać i karmić się witaminą D bez żadnych ograniczeń.


Latem japonki noszę dosłownie do wszystkiego - spodnie, spodenki, spódniczki, sukienki. Do każdego z tych strojów pasują i ładnie się prezentują. Najważniejsze, aby czuć się w nich dobrze, a co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Koszt tego modelu wynosi 99zł


Ciekawy i oryginalny design, solidne wykonanie i komfort noszenia sprawiają, że śmiało mogę Wam polecić te buty - Moje Nowe Buty.



9 czerwca 2016

Dermo Future kuracja liftingująca i modelująca biust

Peelingi i maseczki stosuję średnio raz/dwa razy w tygodniu. Używam osobnych do ciała, twarzy, dłoni, a nawet na stopy. Sądziłam, że mam wszystko czego potrzebuję i nic więcej mnie już nie zaskoczy. A jednak, myliłam się, bo od pewnego czasu można nabyć także peeling i maseczkę do... biustu. Marka Dermo Future nie przestaje mnie zadziwiać, a  ja głodna nowych wrażeń sięgnęłam po kurację liftingującą i modelującą biust.


Opakowanie to nic innego jak saszetka, dzielona na dwie części. W jednej z nich znajduje się peeling, a w drugiej maseczka. Każda z nich ma pojemność 12 ml. To naprawdę dużo. Mnie taka saszetka bez problemu wystarcza na dwie aplikację. Zacznijmy jednak od pierwszego etapu pielęgnacji, czyli od peelingu. Opis producenta jest obiecujący.


Peeling jest biały, ma kremową konsystencję, którą łatwo się rozsmarowuje. Zatopione są w nim sproszkowane nasiona moreli, które są delikatne zarówno do skóry biustu, jak i przede wszystkim dekoltu, gdzie skóra jest cienka i wymaga od nas szczególnej troski.


Masaż tym produktem jest przyjemny, nie powoduje zaczerwienień, czy podrażnień, tak jak w przypadku peelingów do ciała, które zdarza mi się używając do tych obszarów. Nie trzeba się martwić o intensywność dotyku, bo nawet mocno wmasowany nie zrobi nam krzywdy, a wręcz przeciwnie - dobrze wygładzi. Po jego użyciu skóra jest miękka, gładka i przyjemna w dotyku. Ma jednolity kolor i wygląda na wypoczętą.

Po zastosowaniu peelingu, którego działaniem było wygładzenie powierzchni skóry i tym samym ułatwienie przenikaniu przez jej powierzchnię składników aktywnych przychodzi czas na kolejny etap kuracji, którym jest zastosowanie maski liftingująco - podnoszącej biust.


Maska podobnie jak jej poprzednik jest w formie treściwego, białego kremu. Nakłada się go grubą warstwę i wmasowuje w dany obszar ciała, pozostawiając do wchłonięcia. Nie spłukuje się jej, nadmiar można bez problemu zdjąć używając w tym celu wacika.


Po kilku minutach wyczuwam ciepło w miejscu aplikacji. Delikatnie rozgrzana skóra sprawia wrażenie jakby pracowała. Czy liftinguje i modeluje biust? Zauważyłam zwiększenie napięcia skóry i wzrost nawilżenia, już samo to powoduje, że biust nieznacznie się unosi, a co za tym idzie lepiej się prezentuje. Nie są to jakieś spektakularne efekty, ale jednak widoczne.

Obydwa produkty mają ładne, jak dla mnie kwiatowe zapachy i można je nabyć w duecie za ok 5zł.