30 listopada 2016

Peeling do ciała rąk i stóp w jednym? Ze Spa Vintage Body Oil to możliwe.

Nigdy nie byłam przekonana do kosmetyków, które z założenia są do wszystkiego. W myśl porzekadła, że jak coś jest do wszystkiego , jest do niczego, zwyczajnie się ich bałam. Parę razy przeżyłam zawód i odpuściłam sobie inwestowanie w tego typu produkty. Jednak coś mnie pokusiło (zapewne braki w kosmetyczce) i postanowiłam dać szansę marce Spa Vintage Body Oil i ich dwufazowemu peelingowi, który ma być doskonały zarówno do rąk, stóp jak i całego ciała. 


Opakowanie ma znaczenie.

Jestem sroką. Od dziecka podobały mi się rzeczy, które pięknie się prezentują i zostało mi to już do dziś. To tak jak z potrawami  jemy najpierw oczami. Czy opakowanie ma znaczenie? Z jednej strony tak, bo oprócz efektów wizualnych, musi być poręczne i wygodne w użyciu, z drugiej strony najważniejsza jest jego zawartość. Dla mnie jednak musi być zachowana harmonia między tymi dwiema kwestiami. Produkt może być cudowny, ale co z tego skoro przy każdym jego użyciu dostaje szału, bo np wylewa się niekontrolowanie z opakowania? Zapewne nieraz się wam to zdarzyło, mnie również, dlatego opakowanie ma dla mnie znaczenie. Porządnie wykonane zaoszczędzi wielu nieprzyjemnych sytuacji i nerwów.

Czarna mamba wśród kosmetyków.

Dwufazowy peeling cukrowy jest zdecydowanie czarną mambą wśród kosmetyków, które można znaleźć w mojej łazience. Wystarczy na niego spojrzeć i wszystko staje się jasne. Czarne, plastikowe opakowanie nie jest nadzwyczajne, ale ma w sobie coś z klasyki. Złote listery i wytworna pani, która króluje na grafice dodają mu szczyptę elegancji. Niby zwyczajne, a jednak coś w sobie ma. Moja osobista czarna mamba.


Skład ma swoje plusy.

Choć na pierwszym miejscu znajduje się parafina, dalej silikony i olej mineralny, to mimo wszystko skład ma swoje plusy. Znajduje się w nim bowiem wiele cennych komponentów. Należą do nich nawilżający olej abisyjski, regenerujący ekstrakt z rumianku, wygładzający olej migdałowy i witamina E, która dostarcza składniki odżywcze w głąb naskórka. To właśnie te składniki są ogromnym plusem kosmetyku, który Wam prezentuję.

Jak diamenty.

Przed użyciem tego kosmetyku należy nim potrząsnąć, aby dobrze wymieszały się obie fazy. Kryształki drobno zmielonego cukry zatopionego w oleju wyglądają jak diamenty. Zapach kojarzy mi się z perfumami mojej babci - stateczny, wyrazisty,  dość ciężki. Nie powiem, żeby należał do moich ulubionych, ale nie przeszkadza mi on.


 Dłonie i stopy.

W pierwszej kolejności użyłam ten peeling na dłonie i stopy. Od razu wyczułam ostre kryształki cukru, które wydawały się być takie maleńkie, tak drobne, że myślałam, ze nie dadzą sobie rady. Przeżyłam miłe zaskoczenie, bo zarówno na dłonie, jak i stopy okazał się być on idealny. Cukier pod wpływem tarcia, a także wilgoci rąk (bo muszą być one wcześniej zamoczone) rozpływa się po paru chwilach. Jednak czas ten wystarczy, by doprowadzić skórę do idealnej gładkości. Dłonie i stopy stają się wygładzone, miękkie i miłe w dotyku. Jedyny, minusem jest to, że są bardzo natłuszczone i ociekają wręcz od olejku i parafiny. Warstwa ta nie wchłania się i trzeba umyć ponownie dłonie i stopy, bądź po prostu wytrzeć je porządnie w ręcznik.

Ciało.

Zachęcona efektami jakie odczuły moje dłonie i stopy, postanowiłam wypróbować skuteczność peelingu na swoim ciele. Tutaj obyło się bez zachwytu. Może jestem gruboskórna, ale pomijając okolice dekoltu kryształki cukru były dla mnie mało wyczuwalne. Mimo to efekty były takie same jak w powyższych przypadkach. Zapach tego kosmetyku długo zostaje na ciele i jest on przy tym intensywny. To, co mi ogromnie przeszkadzało, to fakt, że całe ciało pływało w olejku, który jak wspomniałam wyżej nie wchłania się, tylko maże i oblepia powierzchnię skóry. Nie wspomnę już o wannie, która po takiej kąpieli nadawała się tylko do porządnego mycia i to najlepiej płynem do naczyń, który rozpuści tłuszcz. Było to bardzo frustrujące.

Podsumowując.

Pomijając bohatera ostatniego postu, który okazał się lekiem na wszystkie moje bolączki, ten niestety nie okazał się być kosmetykiem wielofunkcyjnym. Świetnie radzi sobie ze złuszczaniem martwego naskórka z każdej partii ciała, ale polubiły go jedynie moje dłonie i stopy. Na ciele nie był on już tak wyczuwalny, a klejąca olejowa warstwa, która zostawała na całej powierzchni skóry, jak i wannie doprowadzała mnie do szału. Niemniej jednak skóra była wygładzona, miękka, sprężysta i pachnąca.

Cena  ok 13zł

28 listopada 2016

Alantan plus - wielozadaniowy kosmetyk z apteki

O tym, że tanie nie jest złe przekonałam się już wielokrotnie. Analogicznie drogie nie zawsze jest dobre. Myślę, że trzeba wyważyć w tym miejscu złoty środek, a przede wszystkim należy pamiętać, że to co dobrze działa u innych niekoniecznie musi być hitem u mnie. W końcu różnimy się od siebie, a nasza skóra nie ma obowiązku lubić wszystkiego co cera koleżanki. Metodą prób i błędów każdy znajdzie swój ideał.

Opowiem Wam dzisiaj o bardzo tanim kremie, który znajdziecie w każdej aptece. Kremie, który jest wielozadaniowy i świetnie sprawdza się o tej porze roku - alantan plus.


Mimo, że wizualnie nie przyprawi nikogo o szybsze bicie serca, alantan plus jest praktyczny. Znajduje się on  w metalowej tubce. Mnie osobiście kojarzy się z czasem dzieciństwa i klejem szkolnym, który zdaje się był dostępny tylko w takich opakowaniach. Koszmar z młodych lat nie powrócił, bo nie ma żadnych problemów z wydostaniem kremu na zewnątrz. Tubka znajduje się dodatkowo w kartoniku - podobnie jak jego metalowa zawartość zawiera wszystkie informacje, którymi producent chciał się z nami podzielić. W składzie znaleźć można m.in alantoinę, roztwór pantenolu, lanolinę, a także parafinę ciekłą, z którą nie każdy może się polubić.


Aby zacząć użytkować krem należy najpierw przebić membranę. W tym celu najłatwiejszym i przemyślanym sposobem jest posłużenie się koreczkiem. Alantan plus ma gęstą konsystencję. W tym momencie znowu przychodzi mi na myśl porównanie do kleju szkolnego. Mimo swojej struktury, krem ten łatwo się rozprowadza i szybko się wchłania. Jest bezzapachowy, co może być dużym plusem dla wrażliwców.


Po nałożeniu kosmetyk zostawia tępą warstwę. Wszystko to za sprawą parafiny. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż w okresie jesienno - zimowym świetnie spełnia swoje zadania ochronne.Używałam go zarówno do dłoni i stóp i tutaj spisał się dobrze - chroni, nawilża i koi spierzchniętą skórę. Dzięki obecności D-pantenolu gospodarka wodna skóry jest zrównoważona, a przez to skóra jest elastyczna. Krem kosztuje grosze - ok 6-7zł i dostępny jest w każdej aptece bez recepty.

13 listopada 2016

Daj się uwieść zapachowi - azjatycki lotos

Ostatnio moim ulubionym kwiatem jest azjatycki lotos. Swoim zamiłowaniem zaraziłam już mamę i wszystkich odwiedzających mnie przyjaciół. Wszystko to za sprawą marki Lirene, która niedawno wypuściła na rynek serię pachnących kosmetyków. Nie da się koło nich przejść obojętnie. Zapach porywa, a jak się później okazało w praktyce perłowy żel pod prysznic - bo on jest dzisiejszym bohaterem - ma też więcej zalet, o których chętnie wam dziś opowiem.


Kosmetyk zamknięty jest w poręcznej, plastikowej tubie. Grafika zachowana w pastelowych kolorach jest bardzo przyjemna dla oka. Zdecydowanie wyróżnia się w łazience i przyciąga uwagę na sklepowych półkach. Zamknięcie typu klik jest dobrym rozwiązaniem. Nie jest ono awaryjne. Od początku do końca żywotności żelu, ani razu się na nim nie zawiodłam. Zamknięcie z czasem się nie wyrabia, jest szczelne przez cały czas.


Perłowy żel pod prysznic jak sama nazwa na to wskazuje ma perłowy kolor. Perły są jednym z moich ulubionych kamieni, dlatego, że zawsze wyglądają elegancko. W kosmetykach nie przywiązuje do tego takiej uwagi, choć przyznam, że takie urozmaicenie jest miłe dla oka. Konsystencja jest treściwa, jak na tego typu produkt - żel jest gęsty. Nie przelewa się przez palce, możemy sobie precyzyjnie dawkować tą kosmetyczną przyjemność.


Nie mam prysznica, jedynie wannę i muszę przyznać, że jestem zachwycona. Pierwsze co uderza po otwarciu żelu to jego zapach. Piękny, słodki, zmysłowy. Woń jest świeża, kwiatowa i utrzymuję się jeszcze chwilę na skórze po skończonej kąpieli. Kosmetyk, nawet przy użyciu jego niewielkiej ilości bardzo dobrze się pieni. Świetnie spełnia swoją funkcję - skóra jest czysta, odświeżona i pachnąca. Ważnym dla mnie aspektem jest fakt, że nie przesusza on skóry, jednak nie zauważyłam większego nawilżenia. Po kąpieli zawsze i tak używam kosmetyku pielęgnacyjnego.

Cena 9,90zł jest ceną przystępną, a sam żel warto wypróbować.


Żel marki Lirene na dobre zagościł zarówno w mojej, jak i w łazienkach moich bliskich. Zapach wodzi na pokuszenie, a po jego powąchaniu ma się ochotę poznać go bliżej.