22 grudnia 2017

Zapach orientu - krem do rąk Scandia Cosmetics z 25% masła shea. Nowość.

Kobiety od zawsze dbały o swoją urodę. Ta kwestia na przestrzeni lat nie uległa zmianie. Jedyne co się zmieniło to sposoby, dzięki którym można osiągnąć zamierzony efekt. Jeszcze w XIX wieku była moda na skórę jasną niczym płatek śniegu. Kobiety chodziły w rękawiczkach, bo opalenizna była uznawana za coś szpecącego. Aby dłonie miały nienaganny wygląd, ówczesne panie maczały je w olejku migdałowym, a te wyżej urodzone w różanym. Dzisiaj mamy dostęp do szerokiej gamy zabiegów, oraz kosmetyków, dzięki, którym w prosty i szybki sposób można pielęgnować tę część naszego ciała, która jest uznawana za jego wizytówkę. W dzisiejszym poście opowiem Wam o kremie do rąk marki Scandia Cosmetisc, który od miesiąca towarzyszy mi w mojej co wieczornej pielęgnacji.


Krem do rąk Scandia Cosmetics na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie jakby znajdował się w aluminiowej oprawie. Producent dołożył wszelkich starań, aby tak to wyglądało - to tylko taka stylizacja, gdyż opakowanie w całości jest plastikowe / wykonane z tworzywa. Grafika jest delikatna, listki nadają lekkości całemu opakowaniu. Mimo,że zajmuje ona jedynie 1/3 powierzchni, to znajdują się na niej wszystkie najistotniejsze informacje. Powtórzone są one także na kartonowym pudełku, które stanowi dodatkową ochronę dla 70ml tuby.


Producent obiecuje całodzienną pielęgnację suchej, zniszczonej i podrażnionej skóry rąk. Ma się ona łatwo rozprowadzać, a także nawilżać i regenerować skórę.


Skład jest bardzo dobry. Na uwagę zwraca fakt, że znajduje się w nim aż 25% masła shea, którego lista dobroczynnych działań jest bardzo długa. W kremie nie znajdziemy parabenów, które to wciąż budzą dużą kontrowersję wśród konsumentów.


Konsystencja tego białego kremu jest bardzo gęsta. Po nałożeniu odpowiedniej ilości na dłonie dawałam sobie czas na jego rozsmarowanie. Zauważyłam bowiem, że lepiej się on rozprowadza pod wpływem ciepła ciała. Jest to niezastąpiona metoda na każdy gęsty i treściwy krem - czas. Zapach rzeczywiście przywodzi na myśl jakieś orientalne klimaty. Mnie się on najbardziej kojarzy z kadzidełkami, choć z pewnością jest on nieco subtelniejszy. Pozostawał na rękach i towarzyszył mi przez długi czas, a przynajmniej do pierwszego mycia rąk.


Mój orientalny krem stosuje tyko i wyłącznie na wieczór. Pozostawia on po sobie tłustą powłoczkę, na którą nie mogę sobie pozwolić w ciągu dnia. Praca w księgarni mi na to nie pozwala. Na noc nakładam grubszą warstwę, która działa jak maska. Krem przynosi ulgę suchym dłoniom. Stają się one ukojone, poziom nawilżenia wzrasta. Nie ma suchych skórek, dłonie są w doskonałej kondycji. Krem otula je jak miękka kołderka i choć  jestem zwolenniczką szybko wchłaniających się kosmetyków, to akurat w tym przypadku jestem w stanie mu to wybaczyć. Masło shea, który stanowi 1/4 całego składu do najlżejszych nie należy, za to jego dobroczynne działanie jest widoczne gołym okiem. 


Orientalny krem marki Scandia Cosmetics jest w 100% produktem vegańskim i znajdują się w nim tylko składniki pochodzenia roślinnego. Stosuje go regularnie co wieczór od połowy maja i jak do tej pory zużyłam może połowę opakowania.  Jego cena to 22zł, a biorąc pod uwagę jego działanie i wydajność nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić Wam ten krem. Ja muszę pomyśleć nad jakimś zapasem na zimę,

11 grudnia 2017

Jestem silna, jestem ważna, jestem sensualna.

W codziennym natłoku spraw i obowiązków tak łatwo jest zapomnieć o sobie... Na co dzień jesteś mamą, żoną, kobietą spełniającą się zawodowo, ale ta lista tak na prawdę nie ma końca, bo dochodzą do niej takie funkcję jak praczka, sprzątaczka, kucharka, gosposia, niania, pielęgniarka itd, itd... czasami mówię o sobie złośliwie, że jestem jak mebel, obok którego codziennie się przechodzi, ale się go nie zauważa. Ciągle w ruchu - tak potrzebna, a jednak niewidoczna. Żyjemy szybko, zdecydowanie za szybko. W tej marnej egzystencji brakuje nam czasu na cokolwiek, a nawet tej chwili dla siebie. Utożsamiasz się z tym opisem? My kobiety codziennie dbamy o komfort naszych bliskich i wszystkich wokół, ale kto zadba o nasz komfort? Czasami wszystko tak potrafi przytłaczać, a my zapominamy o sobie i robimy przy tym poważny błąd, bo przecież to my jesteśmy filarem i sercem domu, a faceci niech myślą sobie co chcą.
Droga czytelniczko chcę Ci powiedzieć, że jesteś silna, jesteś ważna, jesteś sensualna! Uwierz w siebie! Pomyślisz sobie, że łatwo było mi to napisać, ale nawet nie wiesz jak trudno było mi wypowiedzieć te słowa w stosunku do samej siebie. Żeby móc to zrobić wybrałam się aż na same Mazury, na warsztaty motywacyjne Jestem SENSualna.


Spotkanie odbywało się w Hotelu Zalesie Mazury Activ Spa. Już samo to, że wybrałam się w tak daleką podróż zupełnie sama, wsiadłam do odpowiedniego pociągu i o dziwo wysiadłam na odpowiedniej stacji napawa mnie dumą. No wiecie, ja to należę do tych osób, których poziom orientacji w terenie wynosi 0%. Jednak od samego początku coś mnie tam ciągnęło. Na miejscu czekała na mnie Roksana z bloga Dzwoneczkowa, która dotransportowała mnie, oraz Marzenę do Barczewa.


Hotel Zalesie Mazury Activ Spa to bajka. Malowniczo usytuowany nad samym jeziorem. Świetny obiekt z komfortowymi pokojami i masą atrakcji zarówno dla dorosłych, jak i dzieci. Idealne miejsce na rodzinne wakacje. Hotel wyposażony jest w piękny basen, jacuzzi i spa, w którym można się relaksować do woli. Dzieci mają do dyspozycji płytki basen, dużą salę zabaw, w której można je zostawić pod opieką animatorek, plac zabaw na zewnątrz.. Więcej atrakcji mam nadzieję, że odkryję kiedyś z moją rodziną, bo bardzo chciałabym tam wrócić. Jedzenie podawane w formie szwedzkiego stołu było bardzo smaczne, a wierzcie mi - może nie wyglądam, ale dobrze zjeść lubię.


Warsztaty odbywały się w dniach 19-21 listopada. Cały czas pobytu wypełniony był po brzegi od wczesnych godzin rannych do bardzo późnego wieczora, ale z czystym sumieniem i pełną satysfakcją mówię, że nie żałuję ani sekundy. Napisanie tego postu odkładałam w nieskończoność, bo choć z jednej strony można by książkę napisać, to z drugiej strony zastanawiałam się jak wszystkie te emocje, doświadczenia ubrać w słowa, no jak? I mówi to osoba, która żyje z pisania, ale kurczę nawet z maturą nie miałam takiego problemu.



Warsztaty prowadziła prze-kochana Basia Jarzyna, prezes Fundacji Tętniąca Życiem. Basia mogłaby być moją siostrą, mamą, przyjaciółką, mężem, podporą! Basia wie, Basia rozumie, Basia każdego wysłucha i każdemu pomoże, B a s i a to złota dziewczyna! Już na początku pierwszych warsztatów wzruszyła mnie swoją historią, a później wielokrotnie wylewałam morze łez, nie z przykrości, a raczej z pewnego rodzaju oświecenia, zrozumienia pewnych spraw na nowo. Nie zrozumie ten, kto na takich warsztatach nie był. I ja tez nie rozumiałam, no ba - tak na prawdę nie wiedziałam nawet czego mam się spodziewać po takim wydarzeniu, ale teraz już wiem i każdą z Was będę zachęcała do udziału w tego typu warsztatach. Założeniem Fundacji jest to, aby uświadomić kobietom jakie są ważne, oraz zachęcić ich do regularnych badań.


Co się działo? Na początku miałyśmy zajęcia integracyjne. Śmiechu było co niemiara! Miałyśmy się poznać i dzięki przedniej zabawie szybko nam się to udało. Rzucałyśmy do siebie piłeczkę mówiąc swoje imię i nazwę swojego bloga jak również osoby, do której dedykowałyśmy nasz rzut. Byłyśmy też splątane sznurkami w taki sposób, gdzie wydawać by się mogło, iż wyswobodzenie się z nich jest nie możliwe. ileż my z tymi sznurkami nakombinowałyśmy! Jednak zadanie to miało nam pokazać, że nawet z najbardziej pogmatwanych sytuacji jest jakieś wyjście. Przynajmniej ja to tak zrozumiałam.



Pokonując kolejne zadania otworzyłyśmy się przed sobą. Mogłyśmy dzielić się ze sobą swoimi smutkami i radościami. Mogłyśmy bez skrępowania powiedzieć co nas boli, z czym mamy problem, oraz co nas cieszy. Nikt nie oceniał, każdy słuchał i rozumiał, służył radą. Być kobietą nie jest łatwo, mimo, że mamy własne sukcesy na koncie, to jednak gdzieś te nasze skrzydła są w życiu systematycznie podcinane, a my się temu poddajemy, myśląc, że przecież i tak nie czeka nas nic dobrego. Jakże to jest błędne koło, złe myślenie, same przyzwalamy sobie na takie czy inne traktowanie. Zamiast się postawić znosimy swoje cierpienie w samotności. Tylko po co? Dla satysfakcji tych wszystkich zewsząd otaczających nas hejterów? Oni mają różne postacie, tylko, że dla satysfakcji jak dla mnie to można uprawiać seks, a nie znosić zewsząd te wszystkie ciosy i obojętność, z którą tak się już oswoiłyśmy.


Co jeszcze się działo? pokonywałyśmy własne bariery, bo jakże inaczej można nazwać sytuację kiedy masz przyłożoną strzałę grotem zwróconą do najmniej osłoniętego miejsca na szyi i tylko krok dzieli Cię od wyzwolenia się od własnych demonów? Bałam się, bałam się jak jasna cholera, miałam całe życie przed oczami, ale zrobiłam ten krok, który przełamał strzałę, a wraz z nią własne obawy. Jestem dzielna, jestem ważna, jestem gotowa. Tak, jestem gotowa, aby zrobić ten krok naprzód. Gotowa jak nigdy wcześniej. To uczucie, strachu, a później radości, ulgi i wyzwolenia muszę zapamiętać, wyryć sobie w pamięci, aby towarzyszyło mi na co dzień. Bo jak nie ja to kto? Nikt nie pokieruje moim życiem, tylko ode mnie zależy, w którą stronę ono pobiegnie i jakie ono będzie miało kształt. To ja jestem pisarzem, który zapełnia puste kartki historią, swoją historią.


Drugiego dnia miałyśmy uroczystą kolację, połączoną z imprezą integracyjną i karaokę. Kocham tańczyć, ale dotychczas robiłam to z odkurzaczem, kocham śpiewać, ale robiłam to tylko wtedy kiedy nikt mnie nie słyszał. A podczas tego wieczoru odważyłam się wystąpić solo śpiewając jedną piosenkę, a raczej próbując przekrzyczeć głośną linię melodyczną. Jak wyszło? Nie wiem, ale najważniejsze jest to, że się odważyłam być sobą, a nie być taką jak chcą mnie widzieć inni. Koniecznie poznajcie też piosenkę, która stała się hymnem tych warsztatów, a ja słucham ją codziennie, bo daje tak motywacyjnego kopa, jak żadna inna.


Dzień po przyjeździe był magiczny, a to za sprawą Ani z bloga Okiem mamy. Ania ma też swoją pasję - jest fotografem, na dodatek świetnym, a jej pracę możecie podziwiać na stronie MagiczneChwile.pl. Przed sesją makijaż miały nam wykonywać profesjonalistki, które hm.. zawiodły, bo postanowiły się jednak nie zjawić.  Czy to był dla nas jakiś problem? - żaden! Same znakomicie dałyśmy sobie radę zarówno z makijażami jak i fryzurami. Dodatkowo dwie przedstawicielki marki Byas, które zaraz po śniadaniu miały z nami warsztaty, postanowiły zostać, by wesprzeć nas w trudnej sztuce makijażu. Totalna improwizacja, ale wszystko się udało i to na jakim poziomie! To niesamowite jak 30 kompletnie nieznanych sobie wcześniej osób potrafi się wspierać, służyć sobie bezinteresowną pomocą. To było piękne.


Przyznaję, że przed sesją trochę się denerwowałam, ale jak tylko przekroczyłam próg pokoju, w którym nasza kochana pani fotograf czekała - wszystkie troski zniknęły. Ania przywitała mnie z uśmiechem na twarzy, otwartymi ramionami i słowami "jesteś piękna". Nie często słyszę takie słowa, a wypowiedziane przez drugą kobietę, to prawdziwy komplement. Ta drobnej postury, niesamowita dziewczyna od początku pokierowała mnie jak się ustawić, gdzie spojrzeć i co w ogóle robić, by zdjęcia wyszły świetnie. "Namalowała" mnie niczym malarz na płótnie z pełną kobiecością, delikatnością i sensualnością. Jestem zachwycona tymi zdjęciami. Po sesji każda z nas wybrała się do Marzeny - stylistki, wizażystki i coach wizerunku. Marzenka podpowiedziała nam jakie kolory najbardziej do nas pasują i co może być pomocne podczas wybierania się na zakupy. Bardzo przydatne rady.



Aby móc wyczarować bajeczne fryzury na sesję, sklep NEO24 obdarował nas sprzętem babyliss. Proste włosy, a może loki? Na wszystko byłyśmy przygotowane. Polecam zajrzeć do NEO24, gdzie znajdziecie wiele atrakcyjnych ofert. Takich cen nie ma nigdzie.


Przez całe trzy dni podczas warsztatów mogłyśmy raczyć się pyszną wodą źródlaną Id'eau. Miałam okazję poznać ją już wcześniej i muszę Wam powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych wód jaką miałam okazję spróbować. Błyskawicznie gasi pragnienie.

Odkryciem warsztatów był nowy napój energetyczny Neon N life, którego również nie zabrakło na stołach. Mimo, że ja energetyków w ogóle nie piję, to jednak tutaj przekonało mnie to, że jest on zrobiony na bazie naturalnych składników i zielonej herbaty. Stawia na nogi i jest pyszny.


Ziołolek zrobił mi dzień przekazując zestaw kosmetyków składający się z delikatnej kostki do mycia, żelu z witaminami do mycia rąk i ciała, oraz bogatemu kremu do rąk. Prezent idealny na potrzeby moje i mojej rodziny. Na instagramie mówiłam Wam dlaczego.


Do domu przywiozłam także nowy dzbanek Aquaphor. Nie dość, że filtruje wodę, to także wzbogaca ją o magnez. Duża pojemność (4,2l) tylko ułatwia codzienne funkcjonowanie. Bardzo fajny i praktyczny upominek, dzięki, któremu zaoszczędzę pieniądze, które miesięcznie wydaję kupując wodę mineralną.


Na moich socjal mediach pokazywałam Wam również przepiękne albumy i grę dla całej rodziny z Moi Dziadkowie . Albumy będą znakomitym prezentem na święta lub nadchodzące pomału Dzień Babci i Dzień Dziadka. Cały ich urok polega na tym, że dziadkowie wypełniają je i odpowiadając na zawarte w nich pytania opowiadają o wydarzeniach ze swojego życia od dzieciństwa po dzień dzisiejszy. Kiedyś te albumy wrócą do nas, a my będziemy mieć najpiękniejszy prezent jaki od dziadków można dostać - historię ich życia napisaną ukochanymi dłońmi. Gra ma za zadanie łączyć pokolenia i przybliżyć czasy, które już minęły.



Warsztaty, które pierwszego dnia trwały do nocy umilał nam blask i zapach świec Biosensual. Te tańczące płomyczki relaksowały, zapach wprowadzał w błogi nastrój, a wosk był dodatkowym atutem, gdyż można go było wykorzystać do masażu rąk. Te naturalne świece skradły moje serce.



Organizatorki stanęły na głowie, aby wszystko ogarnąć do tego kształtu, jaki zastałyśmy, ze wszystkimi tymi prezentami i całą cudowną otoczką jaki tworzył klimat hotelu. Jednak tak sobie myślę, że jeden z piękniejszych prezentów dostałam od wszystkich uczestniczek. Na koniec naszej SENSualnej przygody każda z nas miała napisać na kartach przynajmniej jedno zdanie o pozostałych uczestniczkach. Nie do wiary ile można się o sobie dowiedzieć przez 3 dni, a słowa, które przeczytałam są ze mną codziennie. To było piękne. Dziękuję dziewczyny.



Teraz, te dwa tygodnie po warsztatach czuję ogromną wdzięczność do Roksany (która jakimś cudem mnie prześwietliła i jej kobieca intuicja, a może szósty zmysł podpowiedział, że czegoś takiego potrzebuję), do Ani, która włożyła tyle pracy w organizację wszystkiego, do Basi, która wydobyła ze mnie moje radości i lęki, do Oli, która przywitała mnie jak rodzoną siostrę i przez całe to wydarzenie była ciepła jak słońce latem, oraz do wszystkich dziewczyn, przy których mogłam się otworzyć i po prostu być sobą. Dziękuję!


Kolejne takie wydarzenie dziewczyny planują już na wiosnę, a ja już wiem, że muszę tam być. Do klipu z warsztatów będę wracać za każdym razem kiedy przyjdzie w moim życiu chwila zwątpienia. Wtedy to go odszukam i przypomnę sobie jak się czułam, co postanowiłam i jakie cudowne osoby spotkałam w swoim życiu.



Warsztaty Jestem SENSualna przygotowywane są przez kobiety dla kobiet. Odkrywają nasze piękno zarówno te zewnętrzne, jak i te, które kryjemy w środku. Pozwalają uwierzyć w siebie i własne możliwości i naprowadzić na odpowiednią drogę, z której często zbacza się gdzieś w tej szarej rzeczywistości. Zachęcają do zajrzenia do wnętrza samego siebie, by pokonać lęki i odkryć własne pragnienia. Dzięki temu wydarzeniu nie boję się już zmian, a te na pewno nadejdą. Może nie dziś, może nie jutro, ale małymi kroczkami będę sukcesywnie wprowadzać to, na co się zdecydowałam. Już się nie boję - jestem silna, jestem ważna, jestem gotowa!

Tanie nie znaczy złe. Kosmetyki marki LA LUXE PARIS. Nowości.

Niedawno pokazywałam Wam na blogu dwa lakiery marki LA LUXE PARIS, które totalnie zaskoczyły mnie swoją trwałością i jakością. (Cały post na nich temat znajdziecie TUTAJ.) Idąc za ciosem postanowiłam pochwalić się Wam moją małą kolekcją kosmetyków tej marki, tym samym udowadniając Wam, że tanie nie znaczy złe.

Obojętnie czy wybieramy kosmetyki z wyższej czy niższej półki cenowej zawsze może zdarzyć się tak, że trafimy na bubla. No cóż ciężko każdemu dogodzić, bo przecież każda z nas ma swoje określone oczekiwania co do kolorówki, mamy różne typy cery i odmienne upodobania kolorystyczne. Pokażę Wam dziś piątkę kosmetyków, po które sama lubię sięgać, a których ceny nie są wygórowane, a są nimi podkład magical cover 104 nude, błyszczyk do ust nr 23, pogrubiający tusz do rzęs, korektor do brwi 3w1, oraz eyeliner. Za niewielkie pieniądze stworzysz przy ich pomocy cały makijaż i wierz mi będziesz z niego zadowolona.


LA LUXE PARIS MAGICAL COVER LONG LASTING MAKE UP 104 NUDE

Od czego zaczynamy cały makijaż? Poza nałożeniem kremów na twarz i pod oczy, oraz rozprowadzeniu bazy pierwszym kosmetykiem z kolorówki, po który sięgam jest oczywiście podkład.


Magical Cover mieści się w szklanym, 30ml opakowaniu z pompką. Szkło zawsze pięknie się prezentuje na toaletce i wydaje mi się, że nadaje kosmetykowi charakteru. Złota grafika przyciąga spojrzenie i sprawia wrażenie towaru luksusowego. Pompka to wynalazek wszechczasów, nie każdy podkład ją ma, a ja bardzo doceniam taką formę aplikacji. Nie dość, że jest wygodna, to higieniczna.


Mój kolor oznaczony jest numerem 104 nude. Podkład jest dość jasny (nie mylić z porcelanowym) i wpada w brzoskwiniowe tony. Obecnie, kiedy moja śniada cera załapała w biegu trochę słońca, jest on dla mnie o pół tonu za jasny. Ładnie przystosowuje się do karnacji, ale jednak widać by było niewielką różnicę między twarzą a dekoltem.

Ma on przyjemną konsystencję, która nie spływa z palców podczas aplikacji. Nie jest gęsty, ale do wodnitych też nie należy. Jego nakładanie to czysta przyjemność. Nie tworzy smug i plam. Krycie określiłabym na średnim poziomie - rumieńce na pewno się przez niego przebiją. Na twarzy wygląda naturalnie, więc nie musimy się obawiać efektu maski. Nie podkreśla zmarszczek i suchych skórek, nie wchodzi w załamania. Jedynie czego mogę się doczepić to kwestia matowienia. Po paru godzinach strefa T daję o sobie znać i zaczynam się świecić. Od tego są jednak pudry. Co do trwałości - jeśli nie mamy nawyku dotykania, pocierania twarzy, to podkład ten powinien dobrze się trzymać przez cały dzień.

LA LUXE PARIS 3D COLOUR FIX LIPGLASS NR 23

Według producenta "pielęgnuje i pokrywa usta intensywnym kolorem i zapewnia długotrwały, lustrzany blask".

Znajduje się on w podłużnym, walcowatym opakowaniu o pojemności 7.5ml. Jest ono przezroczyste i wykonane z mocnego plastiku. Aplikator jest w formie miękkiej, płaskiej gąbeczki, która precyzyjnie pokrywa usta kolorem.


Sam kolor nie jest intensywny. Ten, który ja posiadam (nr 23) jest półtransparentny, mimo, że w opakowaniu wygląda na odważny róż. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć jak się prezentuje w rzeczywistości. Usta pokryte tym błyszczykiem wyglądają naturalnie, a zarazem dzięki połyskowi - kusząco.


3D coulour fix  oprócz tego, że ładnie wygląda, to również pielęgnuje usta. Wargi są nawilżone, bez śladu przesuszeń. Kosmetyk wytrzymuje na nich do pierwszego posiłku, siłą rzeczy podczas jedzenia znika.

LA LUXE PARIS EYEBROW CORRECTOR 3IN1

Korektor do brwi jest zupełną nowością w mojej kosmetyczce. Mam to szczęście, że z natury mam ciemne brwi, więc tylko raz na jakiś czas udawałam się do kosmetyczki na hennę. Lata regulacji jednak sprawiły, że stały się one nieco przerzedzone i tutaj z pomocą przychodzi nam ten świetny produkt - ma on "przyciemniać, nabłyszczać i optycznie regulować brwi".


Korektor do brwi znajduje się w opakowaniu, które kompletnie niczym się nie różni od opakowań wielu tuszy do rzęs. Jest ono podłużne i walcowate, a po odkręceniu naszym oczom ukazuje się szczoteczka. Gdyby nie grafika, która wskazuje do czego się używa ten kosmetyk, można by się było pomylić.


Korektor jest w formie dość rzadkiego, czarnego płynu/tuszu. Szczoteczka nie pozwala na przesadzenie z jego ilością, jedynie na końcówce zbiera się go więcej i za jej pomocą można precyzyjnie nałożyć go nawet w najwęższe miejsca łuku brwiowego.


 Po nałożeniu korektora na brwi potrzebuje on krótką chwilkę na wyschnięcie, jednak od razu po aplikacji widać już efekt jego działania. Włoski stają się przyciemnione, łuk brwiowy jest mocniej zarysowany. Miejsca, które są przerzedzone stają się wypełnione/zabarwione, dzięki czemu ten problem optycznie nie rzuca się w oczy. Korektor rzeczywiście nabłyszcza brwi, które prezentują się genialnie. Bardzo się cieszę, że trafiłam na ten produkt, bo stał się on moim ulubieńcem. Z nim żadna henna nie jest potrzebna.

LA LUXE PARIS LIQUID PRECISION EYELINER

Eyelinerów testowałam w swoim życiu już dużo od tych z aplikatorami, po żelowe i te w pisaku. Jak się domyślacie nie ze wszystkich byłam zadowolona. Moje opadające powieki nie pozwalają na wyrysowanie grubych kresek, bo automatycznie wyglądałabym tak, jakbym miała całe czarne oko. Trochę trzeba się napracować, ale nawet przy takim problemie można sobie dać radę.


Eyeliner znajduje się w maleńkim opakowaniu. Błyszcząca czerń i złote napisy, jak również elementy zdobień sprawiają, że opakowanie wygląda rewelacyjnie. Nakrętka od aplikatora jest cienka i podłużna, z łatwością można ją odkręcać i trzymać w dłoni.


Kosmetyk ten jest kruczoczarny. Aplikator jest w formie sztywnej gąbeczki, która wygląda podobnie jak ta znajdująca się w pisakach. W zależności od siły nacisku, oraz kąta malowania można zrobić nim kreski od cienkiej do grubej. Po wyrysowaniu kreski muszę odczekać parę sekund do jego całkowitego wyschnięcia. Mając opadające powieki, muszę robić tak niemalże z każdym tego typu produktem, więc to nie jest dla mnie żadna nowość.

W ciągu dnia liquid precision eyeliner spisał się bardzo dobrze. W nienaruszonym stanie przetrwał calusieńki dzień, przy czym nie pękał, nie rozmazywał się i nie osypywał. Nie jest wodoodporny, ale tego już producent nie obiecywał.

LA LUXE PARIS VOLUME EXPERT MASCARA

Tusz do rzęs jest zwieńczeniem makijażu oka. To on sprawia, że rzęsy wyglądają zalotnie unoszą się, pogrubiają czy podkręcają. Ten sygnowany marką LA LUXE PARIS jest umieszczony w 10ml opakowaniu o pięknym żółtym kolorze. Nie sposób zgubić go w torebce, gdyż jego barwa przyciąga wzrok jak magnez.

Produkt ten posiada sylikonową szczoteczkę, która ładnie rozdziela włoski. Czarny kolor idealnie je podkreśla. Stopień pogrubienia rzęs zależy od tego ile warstw tuszu nałożymy, przy czym przy jednej warstwie rzęsy będą wyglądać bardziej naturalnie, przy każdej kolejnej pogrubienie będzie większe, ale istnieje ryzyko sklejenia rzęs i zobaczenia efekty owadzich nóżek, czego nie polecam.


Na rzęsach przetrwał cały dzień, jednak zaważyłam, że podczas dużych upałów zaczął się on nieco z nich osypywać. Nie rozmazywał się, tylko delikatnie kruszył. Wina może leżeć też po mojej stronie, gdyż mam tendencję do pocierania oczu od słońca. Niemniej jednak jestem z niego zadowolona.



Kosmetyki marki LA LUXE PARIS w mojej ocenie wypadły dobrze. Szczególnie upodobałam sobie korektor do brwi i eyeliner, bez których nie wyobraża sobie makijażu oka.

9 grudnia 2017

Propozycję świątecznych prezentów dla mężczyzn.

Czasy, w których mężczyzną kupowało się skarpetki na święta już dawno minęły. Mogą być one dodatkiem do niego, ale żeby stanowić cały prezent, to już nie. Niby dlaczego my miałybyśmy cieszyć się z np nowego pierścionka, a oni mieliby raczyć się ciepłymi ochraniaczami na stopy? Mimo,że z roku na rok sytuacja się poprawia, to mimo to mężczyźni często nadal są jedynymi żywicielami rodziny. Odwdzięczmy się im jakimś fajnym prezentem. Co to będzie? Wszystko zależy od indywidualnym zainteresowań, pasji, a nawet wieku. Zapraszam na przegląd moich propozycji na świąteczne prezenty dla mężczyzny.

Smartwatch, czyli jednym zdaniem wielofunkcyjny zegarek. Dzięki temu,że jest kompatybilny z naszym smartfonem, oprócz pokazywania godziny pozwala na zarządzanie połączeniami i połączeniami.  Ceny rozpoczynają się od 160zł.


A może standardowa wersja zegarka? Nie zawsze można wyjąć telefon, by sprawdzić, która jest godzina. Zegarek w takich sytuacjach jest niezbędny. Ten akurat kosztuje 79zł.

Kosmetyki - taki standard wśród prezentów, ale my kochamy zadbanych i pachnących mężczyzn. Cena tego zestawu to ok 58zł


Mężczyźni golą się co najmniej 2 razy w tygodniu, a w skrajnych przypadkach nawet codziennie. Golarka jest więc fajnym pomysłem na oswojenie zarostu. Ta marki Philips kosztuje ok 110zł


Książka - nie znam wielu mężczyzn, którzy lubili by w ten sposób spędzać wolny czas, ale jestem pewna, że taka lektura zainteresowałaby każdego. Książka w promocji kosztuje ok 84zł, w cenie regularnej ok 100zł.


Brelok do kluczy - wybór breloków jest tak duży,że każdy znajdzie coś dla siebie. Ten kosztuje ok 23zł


Zabawna skrzynka na piwo wraz z zawartością. Cena skrzynki 59zł.

Power bank, abyś nigdy więcej nie usłyszała "kochanie, rozładował mi się telefon" ;) Koszt tego modelu to ok 50zł.

Zdecydowałyście już co kupić swojemu mężczyźnie?