22 listopada 2017

Kilka sposobów na selfie

Ekspertem nie jestem, mistrzynią fotografii też nie. No ba, nie mam nawet aparatu, ale uwielbiam uwieczniać chwile. Może jestem staroświecka, ale nic mnie nie cieszy jak rodzinne oglądanie zdjęć. Wracanie do kluczowych momentów w moim życiu - dzieciństwo tak słodkie i radosne, choć trudne w tamtych czasach, dorastanie, pierwsze miłości i ta jedyna, która nadal trwa.



Pierwsze zdjęcie z moją ukochaną córeczką zrobiłam sobie sama, zaledwie godzinę po porodzie. Dopiero wtedy po cesarce mogłam ją utulić, mimo,że od pasa w dół nadal nie miałam czucia. Była taka maleńka, tak krucha.. Kiedy zasnęła w moich ramionach odruchowo sięgnęłam po aparat i tak powstało nasze pierwsze zdjęcie - selfie jak kto woli. Moja córcia ma już 6 lat, a to ujęcie nadal należy do moich ulubionych. Wtedy mój telefon miał zaledwie 5mpx i trzeba było się napracować, by zrobić dobre ujęcie, ale tak mnie to urzekło, że do dzisiaj mimo, że mam już inny, nowszy model z lepszą rozdzielczością, to nadal wszystkie zdjęcia, które możecie oglądać w social mediach są robione telefonem. To od niego wszystko się zaczęło i mimo usilnych starań  w zainwestowanie w porządny aparat, tak już zostało. Może kiedyś... Eh warto mieć marzenia.

Nie mam nikogo kto by był chętny do robienia mi zdjęć zawsze wtedy kiedy mam na to ochotę, bądź kiedy tego potrzebuję robiąc kampanię na bloga. W związku z tym nauczyłam się radzić sobie sama w takich sytuacjach. Dziś zdradzę Wam kilka sposobów na zrobienie selfie.



 Selfie w lustrze - to chyba najbardziej popularny sposób uwieczniania swojej osoby. Na instagramie jest całe mnóstwo takich zdjęć. Piękne, wielkie lustra w dużych ozdobnych ramach, śliczne dziewczyny rodem z top model zalotnie uśmiechające się do aparatu. Można by powiedzieć, że jest to najłatwiejsza z technik - widzisz się w lustrze, możesz spokojnie robić zdjęcia tylnym aparatem i wuala - gotowe. Nie każdy ma jednak wielkie lustra, idealne tła, bo wierzcie mi ludzie zwracają uwagę nie tylko na Waszą twarz, ale również na to co się znajduje za Wami. Trzeba ustawić aparat tak, by nie zakryć swojej twarzy i aby na zdjęciu znajdowało się tylko to, co chcielibyście pokazać. Poniżej fotka z czasów, kiedy mój smartfon miał zawrotną ilość megapikseli - pięć. Po jakimś czasie, przedłużając umowę wymieniłam staruszka na inny model i jakość zdjęć uległa poprawie.



Selfie z ręki - to jest już wyższy level. Na pewno każdy, kto próbował zrobić je korzystając tylko i wyłącznie z tylnego aparatu wie o czym mówię. Szalenie trudno jest wycelować zarówno w siebie, jak i w migawkę. Powstaje przy tym milion zdjęć, a do publikacji nadaje się zaledwie kilka.



Selfie za pomocą przedniego aparatu - jakością nie powala, bo aparat, który znajduje się nad wyświetlaczem telefonu ma malutko megapikseli i ja rzadko z niego korzystam. Ogromnym plusem jest to, że jesteśmy panami sytuacji  wszystko widzimy na ekranie telefonu.



 Selfie stick - to nic innego jak teleskopowy kijek z łapką na telefon, który za pomocą kabelka łączymy z telefonem. Całość jest kompatybilna. Za pomocą przycisku znajdującego się u dołu rączki można robić zdjęcia z większej odległości. Mam całe mnóstwo tego typu zdjęć, ale grupowych. Jeśli chodzi o zdjęcia tylko i wyłącznie mojej osoby, to korzystam z tego gadżetu, zazwyczaj kiedy potrzebuję fotki, wiedząc, że jedną z rąk będę miała zajętą, tak jak widać to poniżej.



Wszystkie zdjęcia, które widzicie na blogu robię telefonem. Zawsze kiedy planuję kupić sobie aparat, to moje życie wywraca się do góry nogami. W tym roku była to operacja męża i wszystkie badania, mój wypadek.. Moje małe marzenie cały czas oddala się w czasie, ale szczęściu podobno trzeba czasem pomóc, dlatego ja postanowiłam o nie zawalczyć, biorąc udział w konkursie, organizowanym przez zBLOGowani. Jestem pewna, że z prawdziwym aparatem jakość moich zdjęć, a tym samym bloga bardzo by wzrosła. Podobno nawet te najskrytsze marzenia się spełniają, tylko trzeba w to wierzyć...

zBLOGowani.pl

21 listopada 2017

Pielęgnacja twarzy po trzydziestce z nową linią kosmetyków marki Orphica Timeless Anti-Ageing

Niedawno przekroczyłam trzydziestkę. Pamiętam jak się przejmowałam zmianą cyfry na liczniku. Ta trójka z przodu mnie przerażała. Cały czas byłam przekonana, że coś się kończy, ale okazało się, że wszystko dopiero się zaczyna. Zamknęłam pewien etap w życiu i wkroczyłam w kolejne dziesięciolecie z uśmiechem na twarzy. Od tamtego momentu minął już rok, życie toczy się dalej tym samym rytmem. Czy coś się zmieniło? Może trochę spoważniałam, stałam się bardziej odpowiedzialna, zaczęłam dokonywać przemyślanych, a nie spontanicznych wyborów. Dotyczy to również mojej pielęgnacji. Skóra po trzydziestce wymaga szczególnej uwagi. Jest to ten czas, kiedy stajesz przed lustrem i nerwowo zaczynasz szukać oznak upływającego czasu. Każdy chce utrzymać młodość jak najdłużej, każdy... Układając sobie plan jesiennej pielęgnacji postanowiłam zaufać marce Orphica, która miesiąc temu wypuściła na rynek zupełnie nową linię kosmetyków Timeless Anti-Ageing.




Krem na dzień z pro-lift complex

Krem na dzień Timeless marki Orphica powinien stanąć na toaletce każdej kobiety po trzydziestym roku życia. Znalazłam ku temu kilka powodów.


 Zacznę od tego, że jest łatwy w aplikacji. Ma on bogatą konsystencję, a mimo to jest lekki jak piórko. Świetnie się rozsmarowuje, nie maże się, tylko wchłania natychmiast. Jest to dla mnie ogromny plus, gdyż poranki mam szybkie, intensywne, więc czas o świcie szczególnie jest dla mnie ważny.


 Krem ten nie jest tłusty, więc buzia po jego aplikacji nie świeci się jak choinka na święta, a wręcz przeciwnie - jest matowa i pełna młodzieńczego blasku. Kosmetyk ma przyjemny i bardzo subtelny, kremowy zapach, który umilał mi mój poranny rytuał piękna. Nadaje się pod makijaż, który zrobiony zaraz po aplikacji kremu, nie rozmazuje się i nie waży na nim. Nie ma właściwości komogennych, nie zapycha porów, dzięki czemu można cieszyć się piękną cerą bez żadnych nieplanowanych niespodzianek na niej.


 Podoba mi się to, że ujednolica koloryt skóry. Moja cera przez cały dzień wyglądała świeżo i promiennie. Już podczas pierwszych dni stosowania zauważyłam, że stała się ona bardziej napięta, wygładzona. Krem z linii Timeless doskonale zadbał o odpowiednie nawilżenie i odżywienie mojej cery. Stosując go regularnie pozbyłam się suchych skórek, które lubiły pojawiać się w okolicy nosa. Jestem z niego bardzo zadowolona.  Dzięki SPF 20 można go stosować przez cały rok. Skóra jest odpowiednio chroniona zarówno przed promieniowaniem słonecznym, jak również przed szkodliwym działaniem środowiska.


 Ze spraw technicznych warto wspomnieć, że zawiera on pro-lift complex z potrójnym aż działaniem przeciwzmarszczkowym. Samo opakowanie jest duże, solidne i dosyć ciężkie, choć zawiera standardowo 50ml kosmetyku. Jest też bardzo higeniczne. Oprócz nakrętki, która notabene może zastąpić nam lusterko, zawartość jest chroniona dodatkową, plastikową nakładką, którą można manipulować przez cały okres stosowania kremu.

Cena: 129zł

Krem na noc cell-fortifyong complex

Odkąd zaczęłam używać kremu na noc z linii Timeless, nie wyobrażam sobie, żebym mogła się z nim rozstać.


Wraz z kremem na dzień tworzą na prawdę zgrany duet. Na pierwszy rzut oka kremy różnią się konsystencją. Ta na noc jest bardziej zbita, treściwa. Podobnie jak krem na dzień świetnie się rozsmarowuję i wchłania, ale przez chwilę po aplikacji pozostawia po sobie lekki film. Trwa to krótko i nie powoduje świecenia, więc nie należy się martwić tym, że skóra zabłyśnie jak latarnia. Nic takiego się nie dzieję. Bezpośrednio po wyjściu z łazienki możemy robić za bóstwo.


 Zapach jest kremowy i również jak u dziennego poprzednika bardzo delikatny. Polubiłam go. W nocy zarówno nasz organizm jak i skóra odpoczywa, regeneruje się. Aktywne składniki zawarte w kremie wraz z formułą cell-fortifyong complex wzmacniają naczynia i stymulują krążenie. Dzięki temu  komórki skóry są pobudzane do regeneracji, a ja budzę się rano wypoczęta z nieskazitelną cerą. Krem na noc świetnie ujędrnia, nawilża, wygładza i odżywia zmęczoną cerę.

Cena: 149zł

Zestaw masek w płachcie Timeless

Maski w płachcie Timeless Orphica to prawdziwy hit.


 Nie od dziś wiadomo, że kocham maseczki i przynajmniej raz w tygodniu robię sobie takie domowe spa. Są to takie moje małe przyjemności, których staram się nie opuszczać, nawet gdy brak mi czasu na przysłowiowe ziewnięcie. Maski marki Orphica można kupić jedynie w zestawie. Składa się on z czterech sztuk, co stanowi miesięczną kurację odmładzającą. Wszystkie umieszczone są w kartonowym pudełku, ale także i każda z osobna ma swoje opakowanie w pięknym kolorze fuksji. Maski z serii Timeless są bardzo mocno nasączone, jest to prawdziwa bomba skoncentrowanych składników aktywnych, które w szybki sposób poprawiają wygląd skóry. Umieszczone są one na cieniutkim materiale z wyciętymi otworami na oczy i usta. Mimo porządnemu nasączeniu nic z nich nie spływa, a sam materiał, choć delikatny i pół przezroczysty - nie rwie się.



 Maskę należy umieścić na oczyszczonej twarzy i trzymać ją tak przez 20-30 minut. Po tym czasie płachta nadal jest mocno nasączona i dużo substancji zostaje na skórze. Wystarczy ją dobrze wklepać. Efekt jaki otrzymałam przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a był nim natychmiastowy lifting twarzy. Dawno nie miałam już tak dobrze napiętej, jędrnej, sprężystej cery w tak krótkim czasie. Maska świetnie sprawdziła by się stosowana przed jakimś wielkim wyjściem. Zmarszczki zostają wygładzone. Nie są to żarty, piszę to z pełną powagą. Po zastosowaniu tej maski skóra była tak napięta, że mimika czoła przychodziła mi z trudem. Genialne!

Cena: 159zł




Nowa linia kosmetyków marki Orphica Timeless Anti-Ageing spisałą się u mnie na medal. Gdybym mogła z miejsca wystawiłabym jej laur konsumenta. Od kiedy zaczęłam jej używać moja cera znacznie się poprawiła. Stała się ujednolicona, pełna blasku, a także jędrna, wygładzona i nawilżona. Ja już wiem jak zatrzymać młodość na dłużej, a Ty?

17 listopada 2017

Nowości marki Dove : mydło w piance, szampon regenerujący z czerwonymi algami i gruszkowy antyperspirant

Dwa miesiące temu dotarła do mnie przesyłka z nowościami marki Dove. Uwielbiam takie niespodzianki! Zawsze dobrze wiedzieć, co w trawie piszczy, by móc podzielić się opinią na dany temat. Teraz, po dwóch miesiącach regularnego stosowania mam wyrobione zdanie o tych kosmetykach. W dzisiejszym wpisie poznacie piankę do mycia ciała, regenerujący szampon do włosów i gruszkowy antyperspirant.


Wspomniana przeze mnie przesyłka to prezent od Meet Beauty Conference. Chyba nikt z uczestników konferencji kompletnie się jej nie spodziewał, ja też nie - tym bardziej mnie cieszyła. W takich chwilach czuję się jak dziecko. Chyba nigdy nie wyrosnę z prezentów i z tej niczym nieskrępowanej ciekawości i radości podczas ich otwierania. Niedługo, bo już w styczniu ruszają zapisy na 4 już edycję tego pięknego wydarzenia.

Pianka do mycia ciała Dove shower foam

Zacznę od mojego hitu, czyli pianki do mycia ciała. Już od pierwszego użycia zakochała się w niej cała rodzina. Moja siedmiolatka używała jej na potęgę, mąż zachwalał, a ja.. no cóż dołączyłam do tego hymnu radości.


Opakowanie ma pojemność 200ml, nieco mniej niż standardowy żel pod prysznic. Świetnie wyprofilowana butelka w kształcie gruszki lub łezki (jak kto woli) pozwala dobrze utrzymać ją w ręku, nawet jeśli są one mokre. Zapach jest delikatny i bardzo przyjemny, w stylu wszystkim znanych mydełek tej marki. Nie utrzymuje się on na skórze, dlatego można się nim cieszyć jedynie podczas kąpieli. W opakowaniu produkt jest płynny, ale sprawnie działająca pompka zamienia go w miękką i puszystą piankę.


Kąpiel przy użyciu tej pianki daje mnóstwo radości i jest po prostu bardzo przyjemna. Dobrze oczyszcza ciało z wszelkich zabrudzeń i jest delikatna nawet dla wrażliwej skóry dziecka. Co najważniejsze - nie wysusza, a pozostawia skórę ukojoną. Stosując ten produkt nie czułam konieczności wklepywania w skórę balsamu, więc pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ma on także działanie nawilżające.

Żeby radości nie było końca, butelkę można ponownie wykorzystać wlewając w nią jakikolwiek inny żel.

Cena: ok 20zł

Antyperspirant Dove go fresh gruszka z aloesem
Uwielbiam antyperspiranty w sprayu z jednego powodu - nie trzeba czekać, aż wyschnie jak np w  przypadku kulek. Wszystko idzie sprawnie i to mi się podoba, gdyż poranki mam totalnie zabiegane i na nudę, bądź nadmiar czasu nigdy nie narzekam.


Ten gruszkowo aloesowy antyperspirant ma dość intensywny i słodki zapach. Można w nim wyczuć nutę gruszki, ale aloesu się nie doszukałam. Ma on jedną podstawową wadę - jak dla mnie jest on duszący. Kiedy używałam go w małym pomieszczeniu, to musiałam wyjść z niego, tak mnie drażnił. Uwielbiam wyraziste zapachy, ale pod warunkiem, że są one świeże. Tutaj mi on bardzo przeszkadzał. Zapach utrzymuje się długo na skórze i po wywietrzeniu nie jest on już tak drażniący. Co do skuteczności - producent zapewnia 48 godzinną ochronę. Ja się z tym nie mogę zgodzić. Niestety przy wzmożonym stresie, bądź aktywności nie dawał sobie rady. Na co dzień, przy zwykłych obowiązkach spisywał się dobrze. Na plus przemawia to, że nie zawiera alkoholu i nie brudzi ubrań.

Cena: 12zł

Szampon z czerwonymi algami do włosów zniszczonych Dove advanced hair series
Znajduje się on w tubie o pojemności 200ml. Osobiście nie lubię tego typu opakowań do szamponu. Trzeba im oddać, że są poręczne, ale przy nakładaniu należy pamiętać, aby je od razu szczelnie zamknąć. W przeciwnym razie szampon będzie się z nich wylewał.


Szampon z czerwonymi algami ma słodki, wyrazisty zapach, który przez dłuższą chwilę utrzymuje się na włosach. Zdecydowanie przypadł mi on do gustu. Spodziewałam się, że będzie on czerwony, jak te algi, które ma w składzie. Ma on jednak piękną, błyszczącą, perłową barwę. Konsystencja szamponu jest lekko gęsta, ale nadal płynna. W użyciu denerwowało mnie to, że po otwarciu opakowania szampon sam się z niego wylewał. Przy zamykaniu była podobna historia.


Na włosach spisywał się dobrze. Wystarczyło nałożyć małą ilość szamponu, by stworzyć dużą, pachnącą pianę. Szampon nie puszył włosów, ale niestety plątał moje kosmyki. Nie jest to dla mnie nowością, przy samym szamponie z reguły mam splątane włosy. Bez odżywki się nie obyło. Jeśli chodzi o działanie regeneracyjne, ja go nie zauważyłam. Włosy były dociążone i błyszczące, ale sam szampon nie wpłynął na ilość włosów, które znajduję na co dzień na szczotce.

Cena: ok 20 zł

Ze wszystkich przedstawionych przeze mnie nowości największe wrażenie zrobiła na mnie pianka myjąca do ciała. Polubiła ją cała rodzina. Córka namawia mnie na następne opakowanie, więc z przyjemnością spełnię jej tą zachciankę.

***
-> Zobacz także: Full Mellow w Poznaniu! Poznaj markę, którą pokochały blogerki.
-> Zobacz także: BB or not BB? Krem upiększający (?) Tołpa dermo idealic.
-> Zobacz także: Depilacja laserowa w Klinice Urody La Belle w Bydgoszczy. Coś dla Pań i Panów. Czy to boli? Jak się przygotować? Czy są jakieś skutki uboczne?

9 listopada 2017

Full Mellow w Poznaniu! Poznaj markę, którą pokochały blogerki.

Full Mellow to marka, która zasłynęła ze świetnej jakości kosmetyków kąpielowych. Z czasem asortyment zaczął się powiększać i w tej chwili znajdziemy w niej także balsamy, sera, masełka, peelingi... ale to jeszcze nie koniec. Ekipa z Full Mellow nie stoi w miejscu i cały czas chce się rozwijać, wprowadzając na rynek coraz to lepsze nowości. Skąd to wiem? Zaledwie kilka dni temu miałam okazję osobiście poznać całą szaloną załogę. A działo się to wszystko na otwarciu pierwszego w Polsce firmowego sklepu Full Mellow w Poznaniu.



Full Mellow od kilku lat zdobywała nowych serca nowych klientów prowadząc sklep internetowy i prężnie funkcjonujący fanpage na facebooku. Tym razem podjęli nowe wyzwanie, którym było otwarcie sklepu stacjonarnego. Z sentymentu padło na przepiękny Poznań, co mnie osobiście bardzo ucieszyło, gdyż mam do niego stosunkowo blisko. Zaledwie godzinka pociągiem i już jestem.



Znajdziecie go przy ul. Seweryna Mielżyńskiego 18/13. Budynki są dobrze oznaczone, więc łatwo tam trafić, mimo, że znajduje się on w podwórzu. Jest to dodatkowy atut tego miejsca - cisza i spokój, brak gwaru dobiegającego z ulicy i te cudowne zapachy, które poczułam po wejściu do środka sprawiły, że nie miałam ochoty stamtąd wychodzić.



Już w progu przywitała nas przesympatyczna Aneta, właścicielka i sprawczyni tego całego zamieszania. Szybko zorientowałam się, że jest to osoba, z którą można kraść przysłowiowe konie. Do tańca i różańca. Ma w sobie tyle ciepła i pozytywnej energii, że obdzieliłaby nią pół świata. Ciepła, kochana, normalna - bez jakiejkolwiek mani wyższości, bez pretensjonalnośći. Rozmawiając z nią odniosłam wrażenie, że znamy się całe życie, a przecież nasza znajomość trwała wtedy tylko chwilę. Reszta załogi nie odbiega od tego schematu, a w związku z tym, że jest to rodzinny interes, pozwolę sobie na stwierdzenie - co w rodzinie, to nie zginie. Cudowni ludzie, niezwykle przyjaźni i otwarci. Jakie to niespotykane w dzisiejszych czasach. Prawdziwe perełki polskiego biznesu.



Sklep nie ma dużego metrażu, ale przekraczając jego próg można poczuć się jak w domu. To przytulne miejsce zachwyciło mnie swoim minimalizmem i dbałością o każdy szczegół. Drewniane blaty, wiszące półki i wszechogarniająca biel z elementem niebieskiego koloru na ścianie wprowadzają do tego miejsca harmonię. Wszystkie produktu są dobrze wyeksponowane i co najważniejsze każdy z nich ma swój tester. Można dotykać, wąchać, smarować się bez ograniczeń. Nie kupisz tam kota w worku. Oprócz testerów jest tam przecież fantastyczna ekipa, która zawsze służy dobrą radą.


Ja tam przepadłam. Zakochałam się w tych przepięknych, ręcznie robionych babeczkach kąpielowych. Co ja Wam mogę mówić, sami widzicie - to prawdziwe dzieła sztuki. Mydełka - galaretki - ten gadżet koniecznie muszę wypróbować. Balsamy i masełka - ach cóż to za zapachy. Produkty pianotwórcze - zapomniałam jak się fachowo nazywają, ale jest to coś wprost stworzonego dla mnie. Któż nie lubi długiej kąpieli w pachnącej pianie? - Wszyscy lubią!





Podczas tego evntu miałyśmy możliwość przetestować na miejscu niektóre kąpielowe kule. Wybrałyśmy 4, a wszystko mogliście oglądać na żywo na moim instastory. Kule są duże i czas ich rozpuszczania trwa ok dwie minuty. Wyobraźcie sobie jaka to jest zabawa, zarówno dla osoby dorosłej, jak i dziecka! Całe pomieszczenie momentalnie otulił mix cudownych zapachów, a akwaria wypełniły się tęczowymi kolorami. Coś pięknego. Podobno ten zapach może się utrzymać w łazience nawet dwa dni. Już się nie mogę doczekać, aż przekonam się o tym na własnej skórze.




Żałuję, ze nie mogliśmy od razu sprawdzić jak się sprawują kosmetyki, które wytwarzają pianę, ale według słów Anety, wylewałaby się ona na potęgę z tych szklanych naczyń.



Full Mellow troszczy się o swoich konsumentów jak nikt inny. Wszystkie produkty wytwarzane są własnoręcznie z ogromną starannością i troską o wszystkie detale. Nie znajdziecie tam bubli, ukruszonych części. Jeśli coś się uszkodzi w transporcie, a dobrze wiemy, że za kuriera nikt nie jest w stanie ręczyć, to te kosmetyki już się na półce nie znajdą. Widać w tym miłość i ogromną pasję, a także wielki szacunek dla klientów.



W sobotę czekał na wszystkich pyszny tort. Na samą myśl chciałabym się cofnąć w czasie, by móc jeszcze raz go skosztować i po prostu smakować chwilę. W tym miejscu nie poczujesz się obco, bo panuje tam iście rodzinna atmosfera. To miłe, że są na świecie jeszcze tacy ludzie, którzy potrafią dzielić się swoją pasją i zaangażowaniem ze wszystkimi. To osoby, a nie przedmioty tworzą klimat danego miejsca. Mogłoby być tam wszystko z kryształu i złota, ale co by to dało, gdyby zabrakło po prostu ludzkiej życzliwości? Powiem Wam - nic. Zawsze chętnie wracam do chwil, które dobrze mi się kojarzą, nieprzyjemne sytuację wypieram z umysłu i nie chcę ich pamiętać. Jednak zeszłą sobotę zapamiętam na zawsze.




Full Mellow to jednak nie tylko kosmetyki. Powstają tam także przepiękne, ręcznie robione poduszki. Wszystko jest wytwarzane z naturalnych składników. Nie mogłam się oprzeć i kupiłam jeden zestaw poduszek dla mojej babci na 75 urodziny, tym samym stając się pierwszą klientką sklepu. Taki sam zestaw wymarzyłam sobie i ja , ale również ten w szarym kolorze mnie urzekł. Kocham poduszki i mogłabym mieć ich milion, więc na bieżąco będę sprawdzać ofertę.

Na koniec nie zostało mi nic innego jak zaprosić Was do Poznania na  ul. Seweryna Mielżyńskiego 18/13, gdzie znajdziecie pierwszy w Polsce stacjonarny sklep Full Mellow, świetne kosmetyki, poduszki i wspaniałych ludzi. Ja wiem jedno, jeszcze nie raz tam wrócę, może kiedyś się spotkamy właśnie w tym miejscu?

8 listopada 2017

Dlaczego nie możesz spać podczas pełni księżyca?

Na co dzień nie mam żadnych problemów ze snem. Po całym dniu się kładę i wystarczy chwila, bym odpłynęła w niebyt. Wieczorem lubię czytać książki, a później śpię jak kamień. Są jednak takie noce w miesiącu kiedy sen nie przychodzi i choćbym nie wiem jak się wysilała, to zasnąć nie mogę. Patrzę tylko rozpaczliwie na wyświetlacz zegarka i odmierzam kolejne godziny. W końcu padam, ale jest już wtedy grubo po 3 w nocy. Wszystko to dzieje się podczas pełni księżyca. Już nawet nie muszę wychodzić z łóżka, by szukać srebrnego globu za oknem. Po prostu wiem, że tam jest i świeci jak szalony, a ja nie mogę spać. I tak jest co miesiąc. Zrozpaczona brakiem snu postanowiłam poszukać informacji na temat wpływu księżyca na ludzki organizm. To, co znalazłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.


Szwajcarscy naukowcy podczas eksperymentu przeprowadzonego z udziałem ok 30 uczestników udowodnili, że pełnia księżyca znacząco wpływa na jakość snu. W organizmie spada poziom melatoniny - hormonu, który go reguluje.

Księżyc przyciąga do siebie masy wody. W zależności od tego w jakim położeniu znajduje się on na orbicie okołoziemskiej, wyróżniamy dwa zjawiska przypływu i odpływu. Ciało człowieka składa się z ok 60% z wody, więc nieuniknione jest to, że także może podlegać wpływom faz księżyca, np poprzez lunatykowanie.

Podczas pełni wzrasta aktywność ludzi. Podobno notuje się więcej przestępstw, ale nie jest to w żaden sposób udowodnione jego wpływem. Światło księżyca rozjaśniające noc może być po prostu lepszym sposobem na włamanie i kradzież.


Niestety potwierdzoną informacją jest fakt, że podczas pełni wzrasta liczba zabójstw. Udowodnili to psychologowie i naukowcy w oparciu o kroniki kryminalne, które wnikliwie analizowali. Wszystko wskazuje na to, że podczas pełni wzrasta poziom agresji i człowiek jest zdolny do najgorszych zbrodni.

Istnieją również pogłoski, że podczas pełni lepiej nie umawiać się na operację, gdyż rany wszelkiego rodzaju goją się trudniej. Podobno nawet miesiączki są bardziej obfite. U siebie tego nie zauważyłam. Nie przyszło mi na myśl, aby przypisywać takie rzeczy księżycowi.

Na koniec napiszę, że wszystkie powyższe teorie mieszczą się w granicach błędu statystycznego, więc nie jest pewne, że księżyc ma jakikolwiek wpływ na człowieka. Mnie satysfakcjonuje informacja, że Księżyc rzeczywiście  wpływa na sen, co co miesiąc niestety dotkliwie odczuwam.