Przychodzi taki moment w naszym życiu, że zaczynamy się sobie pilniej przyglądać w lustrze. Metryka się zmienia, ale niestety nie tylko ona. Z biegiem lat zmienia się bowiem nasze ciało, nasza twarz. Skóra nie jest już taka sama jak kilka lat wcześniej i zaczynają się na niej pojawiać pierwsze oznaki upływającego czasu. Jest to zmorą każdej kobiety. Mężczyzna im jest starszy, tym jest mężniejszy, przystojniejszy? A kobieta? Kobieta dźwiga na sobie jarzmo porodu, szalejących hormonów... wszystko to odbija się na naszym wyglądzie. No cóż, wiecznie młody nikt nie będzie, ale ja znam pewną sztuczkę, która mogłaby w szybki sposób zniwelować widoczność niewielkich zmarszczek.
Intensywny wypełniacz zmarszczek marki Dermo Future trafił do mnie jakieś półtora miesiąca temu. Początkowo broniłam się przed nim, wmawiałam sobie, że jestem za młoda na takie specyfiki, ale tak naprawdę pierwszej młodości już nie jestem. Lada moment przypadają moje okrągłe urodziny i od razu napiszę, że nie kończę dwudziestu lat. Stanęłam przed lustrem i zrobiłam swoisty research swojej skóry. No ok, robię to codziennie, ale może chciałam się przekonać, że kosmetyk ten jest mi potrzebny? Drobne linie pod oczami i nieco większe na czole. Żeby nie mieć zmarszczek, to cały czas trzeba było by mieć kamienną twarz, nie wyrażającą żadnych emocji. Moja natura mi na to nie pozwala, co wyraźnie się na niej rysuje. Wracając jednak do wypełniacza, zobaczcie co obiecuje producent.
Jeśli wczytaliście się w tą dość obszerną informację znajdującą się na opakowaniu, zauważycie, że są one zachęcające dla potencjalnego nabywcy, bo któż z nas nie chciałby się pozbyć zbędnych linii na swojej twarzy w 5 minut? Za chwilę opiszę Wam jak się ten preparat sprawdził, ale zanim to nastąpi zerknijcie jak się prawidłowo powinno go nakładać, oraz z jakich składników się on składa.
Intensywny wypełniacz zmarszczek na początku nieco mnie przerażał. Może jest to związane z jego wyglądem? Nigdy nie lubiłam zastrzyków, za każdym razem podczas pobierania krwi mdlałam, aż w końcu przyszedł taki czas, że odbyłam kilkuletni maraton po szpitalach i chyba się przyzwyczaiłam/uodporniłam, jakkolwiek to brzmi. Strzykawki nadal jednak budzą we mnie skrajne emocje, ale ta akurat wyjątkowo mi się spodobała. Wykonana jest ona z solidnego plastiku, któremu nie straszne są upadki na podłogę (przez moją wrodzoną niezręczność udało mi się to sprawdzić). Z prawej strony znajduje się tłoczek, z lewej natomiast, pod przezroczystą nakrętką znajduje się gumowa kopuła osłaniająca gwint strzykawki i zapobiegająca niechcianemu wypłynięciu preparatu.
Ameryki nie odkryję pisząc, że aby użyć tego kosmetyku należy nacisnąć na tłoczek. Nie jest on jednak taki, jaki znamy z laboratoryjnych salonów. Działa on na zasadzie pompki, dociskamy go do końca dawkując tym samo ilość kosmetyku, po czym on sprężynuje i wraca do pozycji początkowej. Jednym słowem pompka, w oryginalnej formie. Ilość preparatu, który otrzymujemy po jednym naciśnieciu możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.
Przejdźmy teraz do samej aplikacji. Producent proponuje, aby nakładać kosmetyk tylko na problematyczne miejsca lub też na całą twarz. Ja wybrałam tą drugą opcję. Kiedy pierwszy raz go użyłam, rozprowadziłam go pośpiesznie i po chwili zauważyłam lekkie bielenie się skóry (biały osad) na niektórych partiach twarzy. Za drugim i każdym kolejnym razem bardziej się postarałam i dokładnie wmasowałam go w twarz. Przykra historia z pierwszego razu więcej się nie powtórzyła. Po chwili od nałożenia wyczuć można przyjemny chłód, jest to zapewne efekt związany z "zamrożeniem zmarszczek", o którym wspominał producent. Podczas całego procesu wchłaniania (który po dokładnym wklepaniu jest krótszy niż 2-3 minuty, co sugeruje opis na opakowaniu) skóra wyczuwalnie pracuje i wyraźnie się napina. Trwa to chwilę, najdłużej 5 minut. Przez ten czas niewygodne linie nieco się spłycają/ukrywają. Nie jest to jednak efekt długotrwały, działa on tylko w momencie używania preparatu. Kiedy go odstawimy, po pewnym czasie wszystko wróci do normy. Z tego powodu śmiało można go nazwać produktem bankietowym, który można stosować, aby nieco poprawić wygląd cery przed większym wyjściem. Czy usuwa przebarwienia? Trudno jest mi się do tego odnieść, ponieważ problem mnie nie dotyczy. Zauważyłam jednak, ze zmniejsza on widoczność porów i ten efekt w duecie z wygładzoną skórą bardzo mi odpowiada. W strzykawce znajduje się 10ml produktu i przyjemność ta kosztuje 59.90zł.
mi najbardziej podobał się właśnie ten moment chłodzenia, czułam się jakby ktoś faktycznie zamroził mi zmarszczki wokół ust :D
OdpowiedzUsuńO tak, to było ciekawe doświadczenie :-) myślę, że jakby był jakiś krem na lato z takim efektem chłodzenia, to byłby hit ;-)
Usuńbrzmi ciekawie ;)
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńOpakowanie ma świetne, choć tani nie jest :)
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że jest bardzo oryginalne :) Jest obiektem zainteresowania wszystkich moich gości :)
Usuńprzechodziłam tyle razy koło niego, kupię z ciekawości i przetestuję :)
OdpowiedzUsuńDaj znać jak się u Ciebie spisał :-)
UsuńStrzykaweczka czeka u mnie wraz z innymi cudami tej marki z My blog my passion, pewnie niedługo otworzę, bo kusi :)
OdpowiedzUsuńŻyczę miłego testowania :-)
UsuńJa jeszcze zmarszczek nie mam :)
OdpowiedzUsuńMłodość, ach ta młodość :-)
UsuńZaciekawiłaś mnie :) Mimo młodego wieku, w okolicy ust już pojawiają mi się pierwsze zmarszczki.
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że jest bardzo oryginalne . Godny poleceenia znajomym i rodzinie ale najpierw sama go muszę wyprubowac iż bardzo mnie zaciekawil .
OdpowiedzUsuń