Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem do twarzy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krem do twarzy. Pokaż wszystkie posty

26 września 2017

Kosmetyki z apteki w codziennej pielęgnacji twarzy i biustu

Kosmetyki z apteki są coraz częściej wybierane przez konsumentów i choć popyt na nie wzrasta, to istnieją marki, o których wciąż mało się słyszy. Jedną z nich jest Cera+. Nie widziałam wcześniej żadnej reklamy w telewizji, na próżno szukałam też różnych wzmianek w gazetach na temat tych kosmetyków. Postanowiłam wcielić się w rolę odkrywcy i dziś przedstawię Wam swoją opinię o trzech produktach, które wybrałam sobie z całego dostępnego w mojej aptece asortymentu tej marki.


Wybierając kosmetyki postawiłam przede wszystkim na pielęgnację twarzy i linię Cera+ antyaging, przeznaczoną dla osób, które skończyły 30 lat. W aptece znalazłam krem na dzień, oraz krem pod oczy z tej serii. Wiem, że jest jeszcze krem na noc i żałuję ogromnie, ale go nie spotkałam. Trzeci kosmetyk pochodzi z linii Ciało+ solutions i jest nim ujędrniający krem do pielęgnacji biustu. Po długotrwałym stosowaniu mam jednego głównego faworyta, który swym działaniem wybił się na prowadzenie w moim osobistym rankingu kosmetyków tej marki.


Krem na dzień 30+ Cera+ Antiaging

Krem na dzień 30+ przeznaczony jest dla osób, których skóra cechuję się obniżoną jędrnością i elastycznością, pojawiają się na niej pierwsze zmarszczki i oznaki zmęczenia, o co w dzisiejszych czasach nie trudno. Opakowanie ma standardową pojemność 50ml i mimo codziennej pielęgnacji starcza ono na długo.


Krem na dzień jest lekki i bezzapachowy. Mimo, że komponenty zapachowe są widoczne gdzieś tam na końcu składu, to dla mnie osobiście jest on absolutnie nie wyczuwalny. Będzie sobie świetnie radził nawet z wrażliwą skórą. Moja, w przypadku zbyt agresywnego składu lubi się buntować, ale tutaj nie miało to miejsca.

Kosmetyk zawiera filtr SPF15 i dobrze sprawdzi się o każdej porze roku, a zwłaszcza od jesieni do wiosny. Latem zalecam mocniejszą ochronę przeciwsłoneczną. Dzięki swej lekkiej konsystencji krem jest bardzo wydajny.


Krem na dzień dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Pozostawia po sobie jednak lekką warstwę. Jest to zapewne spowodowane obecnością oleju arganowego w składzie. Nie powoduje to jednak problemów przy wykonywaniu makijażu. Cera była nawilżona i odżywiona, jednak kosmetyk ten nie wpłynął w żaden sposób na poprawę wyglądu zmarszczek mimicznych.

W zależności od apteki cena oscyluję od 10 do nawet 20zł

Krem pod oczy 30+ Cera+ Antiaging

Kolejnym produktem, który dopasowałam sobie do pary jest krem pod oczy 30+ z tej samej lini przeciwzmarszczkowej co krem do twarzy. Podobnie jak wcześniej opisywany przeze mnie kosmetyk, również i ten zawiera olej arganowy i kwas hialuronowy. Jest lekki i jak w przypadku kremu do twarzy konsystencja mi odpowiadała, tak tutaj czułam się zawiedziona. Zdecydowanie bardziej lubię bogatsze konsystencję kremów pod oczy.


Mimo 15 ml pojemności krem jest nie do zdarcia. Starczył mi na ok 2 miesiące regularnego stosowania. Efekt jaki odczułam po tym okresie to delikatne nawilżenie okolicy oczu, bez efektu wow. Dla mnie nawilżenie było niewystarczające, dlatego więcej tego kremu nie kupię.

Cena: ok 16, 20zł

Ujędrniający krem do pielęgnacji biustu Ciało+ solutions

Na koniec zostawiłam najlepszy ze wszystkich opisywanych dzisiaj przeze mnie kosmetyków tej marki. Ujędrniający krem do pielęgnacji biustu pochodzi z linii Ciało + solutions i jak nie trudno się domyśleć w jej skład wchodzą kosmetyki do pielęgnacji ciała.

 W 100ml opakowaniu mieści się magia, serio. W skład tego kremu wchodzi m.in kolagen, witamina E i hialuronian sodu. Ma on gęstą i treściwą konsystencję i jest to dobry chwyt, gdyż krem trzeba wmasowywać w skórę. Mimo tego nie ma problemu z jego wchłanianiem i po chwili można się ubrać. Zużywając całe opakowanie zauważyłam znaczącą poprawę kondycji skóry biustu i dekoltu. Przede wszystkim była ona dobrze nawilżona, a także odżywiona. Zdecydowanie polepszyła się także jej elastyczność. Dzięki codziennym masażom poprawiła się także jej jędrność. Krem do pielęgnacji skóry biustu działa kompleksowo i choć nie spodziewałam się po nim cudów, to jednak mile mnie zaskoczył.

Cena: ok 22,50zł


Z całej trójki pokazanych przeze mnie kosmetyków tej aptecznej marki zdecydowanie na prowadzenie wspiął się ujędrniający krem do pielęgnacji biustu. Po długotrwałym stosowaniu widać było realne efekty. Co do kosmetyków do twarzy nie wzbudziły one we mnie większego zachwytu. Krem do twarzy był ok, ale ten pod oczy to już nie moja bajka. 


17 sierpnia 2017

Selfie project - kosmetyki matujące

Selfie project to nowa marka kosmetyków, które od niedawna można nabyć w Rossmannie. Szturmem podbiła ona polską blogosferę. Dedykowana jest ona osobom młodym i choć ja już pierwszej młodości nie jestem postanowiłam je wypróbować. Powód był jeden - obietnica producenta o zmniejszeniu błyszczenia się twarzy. Do tej pory nie znalazłam ideału, a nikt nie lubi świecić się przez cały rok jak choinka we wigilię. Oj tak, mieszana cera potrafi dać się we znaki. Od ponad miesiąca używam lekkiego kremu nawilżająco matującego i żelu myjącego 3w1. Czy ta kuracja faktycznie działa? A może producent idealizuje produkt w celu zwiększenia sprzedaży? Odkrywam dla Was karty.



Lekki krem matująco nawilżający.Uwielbiam lekkie kremy, a jak dobrze nawilżają i do tego matują stają się one moim must have. W tubce kremu Selfie project mieści się 50ml kosmetyku, co stanowi standardową objętość kremu do twarzy. Patrząc na opakowanie miałam wrażenie, że jest go nieco więcej, jednak było to mylne spostrzeżenie. Producent zadbał o odpowiednie zabezpieczenia przed wścibskimi paluszkami młodych klientek. Produkt ten, oprócz tego, że mieści się w kartoniku, to także nakrętka jest ściśle ofoliowana, dzięki czemu pierwszym użytkownikiem staje się osoba, która zdecydowała się kupić ten krem. Chwalę to sobie bardzo, bo mam nieprzyjemne doświadczenia z kosmetykami pochodzącymi z tej drogerii, zwłaszcza jeśli chodzi o kolorówkę, gdzie trudno znaleźć coś co nie było używane przez ciekawskie klientki.


Pokaż kotku co masz w środku.
Skład jest dość długi, ale ciekawy. Nie znajdziemy w nim parabenów, parafiny, SLS i SLES. Na pewno warto zwrócić uwagę na węgiel bio-aktywny, który gra tu główne skrzypce. Ma on bowiem działanie antybakteryjne, pochłania zanieczyszczenia i sebum, a także zwęża i oczyszcza pory.


 Ten fikuśny niebieski kwiatuszek, który mogliście zauważyć na opakowaniu też odgrywa tutaj ważną rolę - to blue daisy, a wyciąg z niej nawilża i łagodzi skórę. Wykazuje ona także działanie łagodzące - koniec z zatem z zaczerwienieniami i podrażnieniami.


Szach i mat.

Kolor
tego kremu jest mi bliżej nieokreślony, choć według mnie oscyluje on w jednym z odcieni szarości. Pachnie przepięknie, jak damskie perfumy. Dałabym sobie rękę odciąć, że w czasach licealnych miałam wodę toaletową o takim zapachu.


Krem ma lekką formułę - łatwo się rozprowadza i momentalnie wchłania do idealnego matu. Świetnie sprawuje się solo, ale stanowi także dobrą bazę pod podkład, gdyż utrzymuje on skórę w ryzach przez wiele godzin. Sięgając po kosmetyki tej marki, która umówmy się jest przeznaczona dla nastolatków, miałam obawy czy nie osiągnę odwrotnego efektu, ale stan mojej skóry zdecydowanie się polepszył. Skóra jest nawilżona na całej płaszczyźnie. Zwykle używając produktów matujących tylko strefa T była odpowiednio zadbana, podczas, gdy policzki przesuszone. Tutaj mamy jednak kompleksową pielęgnację. Biorąc pod uwagę powyższe argumenty cena jest jak dla mnie zaniżona ( ok 16zł ), ale dzięki temu dostępna dla wszystkich.  

Żel myjący peeling maseczka 3w1Pora na drugiego bohatera tego wpisu, a jest nim swoisty Chuck Norris wśród kosmetyków, bo któż jak nie on potrafi robić 3 rzeczy na raz (no, ok każda kobieta potrafi). Kosmetyk ten można używać na trzy sposoby - jako żel myjący, peeling, a także maseczka. W zależności od potrzeby, nastroju i dyspozycyjności możemy wybrać najbardziej odpowiadający nam wariant.


Opakowanie jest całkiem spore ( 150ml ) i podobnie jak krem ma on zabezpieczenie w postaci folii na nakrętce. Do cech wspólnych należy również obecność węgla bio-aktywnego w składzie. Poza nim znaleźć w nim możemy mineralną glinkę kaolin, która głęboko oczyszcza i reguluje wydzielanie sebum. Reminalizuje skórę, usuwa z niej toksyny i przynosi odprężenie. Jako zdzierak służą tutaj zmielone pestki moreli, które choć są maleńkie to jednak ostre.


 Szary kolor produktu może nie jest szczytem marzeń, ale gęsto osadzone drobiny już tak. Kosmetyk ten wypróbowałam w zalecanych 3 wariantach i muszę przyznać, że najsłabiej wypadł on jako żel myjący. Duża zawartość drobin sprawiła, że mimo starań i delikatności, z jaką starałam się umyć nim buzię i tak było wyczuwalne tarcie. Jak już wyżej wspomniałam drobinki są ostre i występują w dużej ilości, dlatego było to nieuniknione.


Jako peeling spisuje się rewelacyjnie - dobrze usuwa martwe komórki naskórka, wygładza skórę, odblokowuje pory. Naturalny zdzierak w postaci zmielonych pestek moreli potrafi zdziałać cuda.

Ostatnim wariantem z jakim przyszło mi się zmierzyć była maseczka. Po nałożeniu produktu na twarz wyczułam chłód, a także delikatne szczypanie. Nie zauważyłam tego wcześniej podczas peelingu i mycia twarzy. Szybko jednak wyczytałam ,że jest to normalna reakcja skóry, a owe szczypanie ma nas upewniać w działaniu glinki. Maseczka nałożona cienką warstwą wysycha szybko, dobrze się zmywa i cudownie odświeża cerę. Skóra nie jest przesuszona, czy nieprzyjemnie napięta. Wręcz przeciwnie jest ukojona i odprężona. Za tą kosmetyczną hybrydę zapłacimy ok 14zł.

Po kilku tygodniach stosowania duetu tej młodej marki, mogę śmiało stwierdzić, że warto w nie zainwestować. Nie ma problemów z ich dostępnością, kosztują grosze i są naprawdę skuteczne. Wbrew obiegowej opinii i zaleceń producenta mogą je używać także osoby starsze, które podobnie jak ja borykają się z nadmiernym błyszczeniem skóry.

7 października 2016

Promocja 1+1 w Rossmannie - zakupy

Gdzie tylko się nie spojrzy wszędzie głośno jest o aktualnej promocji w Rossmannie. Przepiękne zdjęcia z szału zakupów ukazują się wszędzie.Facebook, instagram, a także blogi pękają w szwach. Zastanawia mnie tylko fakt, że ostatnia promocja, w tej drogerii odbyła się bez większego echa,a  skończyła się ona przecież zaledwie tydzień przed tą aktualną. Sama się o niej dowiedziałam dopiero w ostatni dzień jej trwania. Kasjerka poinformowała mnie, że można kupić dowolne dwa kremy do pielęgnacji twarzy i zapłacić tylko za jeden. Mimo, że czas mnie gonił, to jednak postanowiłam wrócić między sklepowe półki i co nieco sobie wybrałam.


Nie potrzebowałam wiele, bo zawsze staram się mieć jakiś krem w zapasie, jednak okazja ta była tak kusząca, że żal było nie skorzystać. Ogarnęłam szybko drogeryjne półki i ostatecznie zdecydowałam się zakupić dwa duety do pielęgnacji twarzy marki L'oreal.  Zadbałam zarówno o dzienną jak i nocną pielęgnację. Przy wyborze kierowałam się czystą ciekawością, bo wcześniej ich nie używałam. Mam nadzieję, że się spiszą i moja cera będzie zadowolona.


W moim koszyczku znalazły się dwie różne linie kremów - ekspert nawilżania i nutri gold. Ten pierwszy ma intensywnie nawilżać, odżywiać i regenerować. Nadaje się zarówno dla cery normalnej jak i mieszanej. Zapłaciłam za dwa ok 13 zł. Deal życia.

Nutri gold olejkowy rytuał jak sama nazwa mówi, jest wzbogacony o drogocenne olejki, które mają ukoić skórę, nawilżyć, odżywić ją i nadać blasku. Z założenia przeznaczony jest dla cery suchej. Powinien się świetnie spisać dla cer zmęczonych, którym brakuje komfortu. Za dwa słoiczki wydałam 35zł.


 Bardzo cieszę się, że trafiłam na tak miłą ekspedientkę, która raczyła mnie poinformować o tej promocji, bo tym oto sposobem do końca roku nie muszę myśleć o kupowaniu kremów do twarzy. Ciekawi mnie tylko, dlaczego nie wzbudziła ona tak dużego szumu w social mediach jak promo na kosmetyki do makijażu? Czyżby pielęgnacja była już przeżytkiem? Mam nadzieję, że nie, bo nawet najlepszy podkład nie zakryje suchych skórek i zmarszczek, których dorobimy się nie dbając o dobre nawilżenie.

12 lipca 2016

Niespodzianka od Lirene. Nowości marki.

Niespodzianki - któż z nas nie lubi ich dostawać? Osobiście nie znam osoby, która nie uśmiechnęła by się na ich widok. To co niespodziewane jest niezwykle miłe i mimo, że niektórzy twierdzą, że za nimi nie przepadają, to jednak ich reakcja mówi sama za siebie. Ja sama uwielbiam takie spontaniczne gesty. Upominki, które nie są zapowiedziane mają w sobie ogromny urok, a główną rolę gra w takiej sytuacji element zaskoczenia. Kilka razy do roku, podczas różnych świąt, gdzieś tam z tyłu głowy krąży myśl - jest gwiazdka, wielkanoc będą prezenty, urodziny, imieniny, to samo.. Niespodzianki mają to do siebie, że potrafią osłodzić nam dzień jak miód herbatę. To taka ich magia, że nawet podły nastrój potrafią zmienić w coś wyjątkowego. Ostatnio taką niespodziankę sprawiła mi marka Lirene i dziś z dumą się ją Wam pochwalę.


Kiedy przyjechał do mnie kurier szybko zaczęłam sobie analizować listę zrobionych w ostatnim czasie internetowych zakupów. Doszłam do wniosku, że to, co zamawiałam mam już fizycznie w domu, dlatego z nieukrywaną ciekawością zaglądałam do tej przesyłki. Okazało się, że kochane panie z zespołu Lirene postanowiły sprawić mi przyjemność i przesłać torbę kosmetycznych nowości marki. Po ciężkim dniu w pracy, taki gest był lekiem na całe zło. Dziękuję!


W mojej tajemniczej paczuszce znalazły się trzy kosmetyki kąpielowe. Bardzo mnie to cieszy, gdyż zużywam je w zastraszającym tempie. Wśród nich mam aż dwa balsamy pod prysznic. Pierwszy z nich ma dawać efekt skóry muśniętej słońcem. Nie spotkałam się nigdy z samoopalającym balsamem pod prysznic i jestem go bardzo ciekawa, gdyż całe dnie spędzam w pracy i jedynie w weekendy mogłabym się cieszyć ze słońca, a tego jak sami wiecie jest ostatnio bardzo mało. Może to być fajna alternatywa dla zabieganych osób, których codzienne obowiązki zawodowe nie pozwalają na korzystaniu z uroków lata do woli.

Kolejny produkt to wygładzający balsam pod prysznic egzotyczna orchidea - sama idea stworzenia produktu, który jednocześnie oczyszczałby i pielęgnował skórę bardzo mi odpowiada. Jestem niedowiarkiem i nigdy nie skusiłam na tego typu kosmetyki. Teraz z chęcią się przekonam czy warto w nie inwestować.

Perłowy żel pod prysznic azjatycki lotos - jest to produkt, którego w mojej łazience nigdy nie może zabraknąć. Uwielbiam sobie umilać kąpiel różnymi perełkami - sole, kule, olejki to moje chciejstwa, z których lubię korzystać,  ale mydła i żele z oczywistych powodów są prawdziwym must have.


W kolejnej odsłonie kosmetycznych nowości Lirene postanowiło zadbać o skórę całego mojego ciała ze szczególnym uwzględnieniem problematycznych miejsc. Służyć ma do tego ujędrniający lifting, występujący w formie skoncentrowanego napinająco - ujędrniającego żelu. Opis producenta jest bardzo zachęcający. Wspomina on bowiem o redukcji cellulitu i zmniejszenia tkanki tłuszczowej. Brzmi ciekawie, a jak będzie faktycznie? Przekonam się o tym niebawem.

Dwufazowy płyn do demakijażu oczu  - kosmetyk, który wzbudził moją ciekawość już podczas konferencji Meet Beauty. Dzięki naturalnemu kompleksowi ma on intensywnie pielęgnować, a nawet wydłużać rzęsy.

Serię kosmetyków pielęgnacyjnych zamyka odżywczy krem z witaminą D proVita D age modelator. Długotrwałe nawilżenie, poprawa elastyczności i kolorytu skóry to efekty, które chciałabym z jego pomocą osiągnąć.


 To jeszcze nie koniec niespodzianek, bowiem zespół marki Lirene zadbał również o to, aby wychodząc do pracy wyglądała jak człowiek. W mojej paczuszce znalazły się wiec dwa kosmetyki do makijażu.

Shiny touch hydra block - fliud, który zdaje się być idealny na tą porę roku. Ma on bowiem rozświetlać, intensywnie nawilżać i dzięki zawartym w nim filtrom UVB także blokować promienie słoneczne.

Mineralny puder matujący City Matt - oj o nim szumią internety. W szybki sposób (wraz z rozświetlaczem i bronzerem) stał się on produktem kultowym.



Dziękuję marce Lirene za wspaniałą niespodziankę. Myślę, że umili mi ona niejedną chwilę, a o moich wrażeniach będziecie mogli przeczytać za jakiś czas na łamach tego bloga. Czy jest coś co szczególnie wzbudziło Wasze zainteresowanie?

27 maja 2016

Nowości marki Oeparol. Trio pielęgnacyjne na wysokim poziomie: intensywnie nawilżający krem ochronny spf 15, płyn micelarny do demakijażu i nawilżająco - wygładzający jedwab do ciała.

Marka Oeparol zwróciła moją uwagę już dawno. Jako, że jestem dość częstym klientem aptek, a tam jak wiadomo są wieczne kolejki, zaczęłam bliżej się przyglądać ich kosmetycznemu asortymentowi. Okazał się być on bardzo bogaty i tak pewnego razu spacerując pomiędzy aptecznymi szafami zaintrygował mnie krem do twarzy w idealnie okrągłym opakowaniu. Nie mogłam oderwać od niego wzroku i już kiedyś obiecałam sobie, że będzie mój. Obietnicę tę spełniłam, a do kremu dobrałam sobie jeszcze płyn micelarny i nawilżająco -wygładzający jedwab do ciała. Szybko się okazało, że była to inwestycja warta zachodu.


Na dobry początek przedstawię Wam produkt, dzięki któremu zwróciłam uwagę na te dermokosmetyki, czyli krem do twarzy. Chciałam, aby dobrze nawilżał i jednocześnie chronił skórę przed promieniowaniem. Moje wymagania spełniła nowość marki , czyli intensywnie nawilżający krem ochronny SPF 15


Przepiękne okrągłe opakowanie umieszczone zostało w kartoniku, który stanowi jego dodatkową ochronę. Zawarte są na nim wszelkie niezbędne dla nas informację. Z opisu możemy się dowiedzieć dla kogo byłby on idealnym nabytkiem, jak również uzyskać informacje na temat jego przewidzianego działania.


Skład jest dość długi, ale pozbawiony nielubianych przez sporą część ludzi parabenów.


Opakowanie jest przepiękne, minimalistyczne i zarazem gustowne. Wykonane jest z solidnego plastiku.


Wieczko jest odkręcane, a pod nim znajduje się kolejne zabezpieczenie w postaci złotka. Przedłuża to trwałość trwałość produktu, który nie wietrzeje, a zarazem daje nam pewność, że nie był on wcześniej otwierany przez innego użytkownika.


Krem według mnie jest bezzapachowy. Jedyne co można wyczuć to lekko apteczną woń. Kolor biały nikogo nie zaskakuje, bo występuje on w większości tego typu produktów.


Intensywnie nawilżający krem ochronny ma dość gęstą i treściwą konsystencję. Dobrze się rozprowadza i o dziwo szybko się wchłania - dwie minuty i po sprawie. Sądziłam, że będzie to trwało dłużej i byłam pozytywnie zaskoczona. Nie pozostawia po sobie tłustej warstwy, a raczej niewidzialny film. Dobrze współgra z podkładem, który się na nim nie roluje.


Przez ostatnie kilka dni mogliśmy cieszyć się piękną i wręcz upalną pogodą, dlatego fakt, że krem ma działanie ochronne i przeciwdziała szkodliwym promieniom słonecznym jest dla mnie bardzo ważny. Nie tylko teraz, kiedy temperatura sięga do trzydziestu stopni Celsjusza, ale przez cały rok. Krem świetnie nawilża skórę, a także ją odżywia. Cera jest promienna i wygładzona, bez jakichkolwiek suchych skórek. Tak, jestem z tego kremu bardzo zadowolona. Więcej o nim przeczytacie tutaj.

Kolejnym kosmetykiem, o którym chciałabym Wam opowiedzieć jest płyn micelarny do demakijażu.


Miesiąc temu usłyszałam, że demakijaż jest najważniejszą częścią makijażu i muszę się z tym zgodzić. To on pozwala naszej skórze odpocząć po całodziennym make up'ie, więc ważne jest, aby produkt, który go usuwa dawał nam maksimum komfortu.


Mam wysokie wymagania co do tego typów produktów. Zużyłam już wiele płynów micelarnych. Jedne spisywały się lepiej inne gorzej, były wśród nich zarówno hity, jak i kity, ale ten sygnowany marką Oeparol z pewnością należy  do tej pierwszej grupy.

Znajduje się on w plastikowym, przezroczystym 200ml opakowaniu, z zamknięciem typu klik. Ma przepiękny, delikatny i świeży zapach. Woń ta przypomina mi jakieś subtelne perfumy, a przynajmniej ja bym takim zapachem nie pogardziła. Był on dla mnie miłym zaskoczeniem. Zapach nie jest drażniący, po prostu uprzyjemnia tą rutynową czynność jaką jest demakijaż.


Produkt ten jest bardzo skuteczny i zarazem delikatny dla skóry. Szybko i bez problemu usuwa cały makijaż, nie rozmazując go przy tym. Jest delikatny dla oczu - nie powoduje uczucie pieczenia i szczypania. Nie podrażnia także skóry całej twarzy, żadne zaczerwienienia nie mają miejsca. Cera jest ukojona i pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawilżona. Nie występuje to znienawidzone przeze mnie uczucie ściągnięcia, nie pojawiają się suche skórki. Kolejny hit, który nie dość, że szybko usuwa makijaż, to jeszcze ma właściwości kojąco - pielęgnacyjne. Polecam. Więcej o nim przeczytacie tutaj.

Ostatnim produktem z pielęgnacyjnego trio jest nawilżająco - wygładzający jedwab do ciała.

Opakowanie stanowi klasyczna tuba z zamknięciem typu klik. Znajduje się w niej 200ml produktu.


Jedwab kojarzy mi się z czymś delikatnym, gładkim i luksusowym. Moje wyobrażenie o nim jest zgodne z działaniem tego kosmetyku. Ma on lekką konsystencję, która szybko wchłania się w skórę. Zapach jest o tej samej nucie co płyn micelarny - świeży i przyjemny. Po aplikacji utrzymuje się on chwilę na ciele.


 Po codziennym, regularnym stosowaniu skóra odzyskuje sprężystość, ale już po pierwszej aplikacji jest ona świetnie nawilżona i miękka w dotyku. Efekt ten utrzymuje się u mnie przez kilka długich godzin. Nie mam wymagającej skóry, więc wystarcza jak aplikuję go raz dziennie, po wieczornej kąpieli. Dodatkowym plusem jest to, że bez problemu można go stosować zaraz po depilacji - nie występuje przy tym uczucie szczypania czy pieczenia, działa raczej jak kompres. Więcej informacji uzyskacie bezpośrednio na stronie producenta.


Podsumowując trio pielęgnacyjne marki Oeparol spisało się u mnie na medal. Zazwyczaj pisząc recenzję lubię się czepiać różnych mankamentów, a tutaj po prostu nie mam do czego. No, może tylko do tego, że zapach kremu do twarzy mógłby być taki sam jak całej linii, ale nie jest to coś co zniechęciłoby mnie do ponownego zakupu. Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać tą markę, bo narodziła się z tego przyjemna znajomość. Kiedyś polecała mi ją koleżanka, a teraz ja polecam ją Wam.

18 maja 2016

Szybki sposób na zmarszczki.

Przychodzi taki moment w naszym życiu, że zaczynamy się sobie pilniej przyglądać w lustrze. Metryka się zmienia, ale niestety nie tylko ona. Z biegiem lat zmienia się bowiem nasze ciało, nasza twarz. Skóra nie jest już taka sama jak kilka lat wcześniej i zaczynają się na niej pojawiać pierwsze oznaki upływającego czasu. Jest to zmorą każdej kobiety. Mężczyzna im jest starszy, tym jest mężniejszy, przystojniejszy? A kobieta? Kobieta dźwiga na sobie jarzmo porodu, szalejących hormonów... wszystko to odbija się na naszym wyglądzie. No cóż, wiecznie młody nikt nie będzie, ale ja znam pewną sztuczkę, która mogłaby w szybki sposób zniwelować widoczność niewielkich zmarszczek.


Intensywny wypełniacz zmarszczek marki Dermo Future trafił do mnie jakieś półtora miesiąca temu. Początkowo broniłam się przed nim, wmawiałam sobie, że jestem za młoda na takie specyfiki, ale tak naprawdę pierwszej młodości już nie jestem. Lada moment przypadają moje okrągłe urodziny i od razu napiszę, że nie kończę dwudziestu lat. Stanęłam przed lustrem i zrobiłam swoisty research swojej skóry. No ok, robię to codziennie, ale może chciałam się przekonać, że kosmetyk ten jest mi potrzebny? Drobne linie pod oczami i nieco większe na czole. Żeby nie mieć zmarszczek, to cały czas trzeba było by mieć kamienną twarz, nie wyrażającą żadnych emocji. Moja natura mi na to nie pozwala, co wyraźnie się na niej rysuje. Wracając jednak do wypełniacza, zobaczcie co obiecuje producent.


Jeśli wczytaliście się w tą dość obszerną informację znajdującą się na opakowaniu, zauważycie, że są one zachęcające dla potencjalnego nabywcy, bo któż z nas nie chciałby się pozbyć zbędnych linii na swojej twarzy w 5 minut? Za chwilę opiszę Wam jak się ten preparat sprawdził, ale zanim to nastąpi zerknijcie jak się prawidłowo powinno go nakładać, oraz z jakich składników się on składa.


Intensywny wypełniacz zmarszczek na początku nieco mnie przerażał. Może jest to związane z jego wyglądem? Nigdy nie lubiłam zastrzyków, za każdym razem podczas pobierania krwi mdlałam, aż w końcu przyszedł taki czas, że odbyłam kilkuletni maraton po szpitalach i chyba się przyzwyczaiłam/uodporniłam, jakkolwiek to brzmi. Strzykawki nadal jednak budzą we mnie skrajne emocje, ale ta akurat wyjątkowo mi się spodobała. Wykonana jest ona z solidnego plastiku, któremu nie straszne są upadki na podłogę (przez moją wrodzoną niezręczność udało mi się to sprawdzić). Z prawej strony znajduje się tłoczek, z lewej natomiast, pod przezroczystą nakrętką znajduje się gumowa kopuła osłaniająca gwint strzykawki i zapobiegająca niechcianemu wypłynięciu preparatu.

Ameryki nie odkryję pisząc, że aby użyć tego kosmetyku należy nacisnąć na tłoczek. Nie jest on jednak taki, jaki znamy z laboratoryjnych salonów. Działa on na zasadzie pompki, dociskamy go do końca dawkując tym samo ilość kosmetyku, po czym on sprężynuje i wraca do pozycji początkowej. Jednym słowem pompka, w oryginalnej formie. Ilość preparatu, który otrzymujemy po jednym naciśnieciu możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.


Przejdźmy teraz do samej aplikacji. Producent proponuje, aby nakładać kosmetyk tylko na problematyczne miejsca lub też na całą twarz. Ja wybrałam tą drugą opcję. Kiedy pierwszy raz go użyłam, rozprowadziłam go pośpiesznie i po chwili zauważyłam lekkie bielenie się skóry (biały osad) na niektórych partiach twarzy. Za drugim i każdym kolejnym razem bardziej się postarałam i dokładnie wmasowałam go w twarz. Przykra historia z pierwszego razu więcej się nie powtórzyła. Po chwili od nałożenia wyczuć można przyjemny chłód, jest to zapewne efekt związany z "zamrożeniem zmarszczek", o którym wspominał producent. Podczas całego procesu wchłaniania (który po dokładnym wklepaniu jest krótszy niż 2-3 minuty, co sugeruje opis na opakowaniu) skóra wyczuwalnie pracuje i wyraźnie się napina. Trwa to chwilę, najdłużej 5 minut. Przez ten czas niewygodne linie nieco się spłycają/ukrywają. Nie jest to jednak efekt długotrwały, działa on tylko w momencie używania preparatu. Kiedy go odstawimy, po pewnym czasie wszystko wróci do normy. Z tego powodu śmiało można go nazwać produktem bankietowym, który można stosować, aby nieco poprawić wygląd cery przed większym wyjściem. Czy usuwa przebarwienia? Trudno jest mi się do tego odnieść, ponieważ problem mnie nie dotyczy. Zauważyłam jednak, ze zmniejsza on widoczność porów i ten efekt w duecie z wygładzoną skórą bardzo mi odpowiada. W strzykawce znajduje się 10ml produktu i przyjemność ta kosztuje 59.90zł.

30 stycznia 2016

Krem nawilżający Aloe Activ marki Hean

Marka Hean znana jest przede wszystkim ze świetnej kolorówki. Ich mocno napigmentowane cienie robią furorę, a baza pod nie podbija niesamowicie kolor. Wiem co mówię, gdyż na co dzień używam tych kosmetyków. Jednak nie jest to wszystko co Hean ma do zaoferowania. Śledzę rozwój marki i wciąż odkrywam coraz to nowe produkty. Kosmetyków pielęgnacyjnych w tym sklepie jeszcze nie kupowałam i jak to zwykle bywa zwyciężyła ciekawość. W ten sposób znalazł się u mnie krem nawilżający Aloe Activ.

Opakowanie:
Biały, plastikowy słoiczek o pojemności 50ml.

Opis producenta:

"Delikatny krem o lekkiej konsystencji, świetnie nadaje się pod makijaż.

Zawiera bogaty kompleks substancji aktywnych m.in. wyciąg z aloe barbadensis, witaminy A, E, C, B5, alantoinę, olej z nagietka i kiełków pszenicy, które działają na skórę odżywczo, nawilżająco i łagodząco.

Stosowany na noc wspomaga proces regeneracji skóry, czyni ją świeżą i wypoczętą.

Polecany dla każdego rodzaju skóry w tym również dla osób o cerze wrażliwej."


Skład:


Moja opinia:

Krem zamknięty jest w prostym, plastikowym słoiczku zabezpieczonym sreberkiem. Całość schowana jest do kartonowego pudełka, na którym znajdują się wszystkie potrzebne nam informacje.


Krem nawilżający Aloe Activ jest koloru białego. Ma on lekką konsystencję i delikatny, świeży zapach. Dobrze rozprowadza się po skórze, która go wręcz pije. Bardzo szybko się wchłania. Skóra jest nawilżona, ale nie jest to "ultra nawilżenie". Stosowany pod makijaż sprawuje się świetnie. Podkład się nie roluje i dobrze trzyma na skórze.


Dużym plusem jest to, że nie zapycha. Podczas jego stosowania nie pojawiły się żądne niechciane niespodzianki. Krem ten okazał się bardzo wydajny, czemu wcale się nie dziwię, gdyż wystarczy jego niewielka ilość na pokrycie całej twarzy i szyi. To, czego mogłabym się doczepić, to skład, który mógłby być lepszy, ale za taką cenę (9.99zł) to bajka.

21 stycznia 2016

Krem matujący do twarzy Uirage Hyseac Mat - zabrakło mi do niego cierpliwości.

Jestem posiadaczką cery mieszanej, więc kremy matujące są w mojej kosmetyczce bardzo pożądane. Ten, który Wam dzisiaj przedstawię znalazłam w jednym z boxów beGLOSSY. Krem matujący Uirage Hyseac Mat miał postawioną wysoko poprzeczkę. Czy sprostał moim wymaganiom? O tym za chwilę.

Opakowanie:
Plastikowa tubka o pojemności 15ml.


Opis producenta:
Krem matujący do twarzy Uriage Hyseac Mat skutecznie redukuje błyszczenie przy jednoczesnym zachowaniu właściwego poziomu nawilżenia skóry. Skuteczność produktu potwierdzona w badaniach klinicznych.

Skład:

Moja opinia:
Krem, który znalazłam w jednym z popularnych boxów ma pojemność 15ml. Nie jest to dużo, mimo to wystarczył mi on spokojnie na dwa tygodnie regularnego stosowania. Pełnowymiarowe opakowanie wynosi 40 ml i kosztuje 65zł.

Uirage Hyseac Mat ma postać lekkiego kremu - żelu o delikatnym zielonym odcieniu. To co go wyróżnia to intensywny słodki, ale też i świeży zapach. Ciężko mi było się do niego przyzwyczaić, bo choć zapach mi się podobał, to jednak wolę jak produkty do pielęgnacji twarzy pachną subtelniej.

Po nałożeniu na twarz krem wchłania się błyskawicznie. Jednak o zapachu trudno zapomnieć, bo dość długo zostaje on na skórze. Grunt to się przyzwyczaić, a potem już jakoś leci. Nawilżenie jakie dzięki niemu uzyskałam jest na średnim poziomie, ale za to właściwości matujące w pełni mnie usatysfakcjonowały. Skóra była pozostawała matowa przez kilka godzin, co uważam za dobry wynik. Uirage Hyseac Mat ma jednak jedną wadę, która całkowicie dyskwalifikuje go przed ponownym zakupem - roluje się. Nałożysz na twarz - jest ok, dotkniesz ręką twarzy, oprzesz się o nią - roluje się. Nakładasz podkład - roluje się. Cieszę się,ze mogłam wypróbować ten krem w małym opakowaniu, bo na duże bym się nie zdecydowała. Po pierwsze wysoka cena 65zł / 40ml. Po drugie nie mam nerwów na to rolowanie. Po trzecie zbyt intensywny zapach.