Rzadko oglądam telewizję, ale kiedy siedzę sama w domu zdarza mi się włączyć to magiczne pudełko,żeby do mnie "pogadało". Parę razy rzuciła mi się w oczy reklama, w której chora mama mówi do swojej córeczki,że bierze urlop od macierzyństwa, a dziecko ma sobie radzić samo. Myślę sobie jak można tak powiedzieć do malucha, ale długo nie trwało i sama miałam ochotę na domowe L4...
Zachorowałam. Nagle, bez ostrzeżenia. W nocy dostałam gorączkę 39*C, dreszcze, wymioty, biegunka.. koniec świata. Nie spałam, bo było mi tak niedobrze, tak zimno.. a rano? Rano nie miałam siły podnieść głowy z poduszki, ciało odmówiło posłuszeństwa i zachowywało się jak piórko na wietrze.
Pech chciał,że zostałam sama w domu - sama, z wymagającą mojej ciągłej uwagi czterolatką. Szybko przekalkulowałam sobie jak mogłabym sobie pomóc, ale mąż był w pracy na dwanaście godzin, teściowa też, mama mieszka blisko, ale po szpitalu również zbiera siły w łóżku, babci nawet nie miałam odwagi prosić, bo przecież to ja powinnam jej pomagać, a nie ona mnie... a Oliwka chciała się bawić, nie sama tylko z mamą.. ufff.... już samo ubieranie jej i przygotowanie śniadania wymagało ode mnie tyle wysiłku, a przede mną był cały długi dzień (jak się później okazało cztery dni).
Najpierw porozmawiałam z córeczką. Wytłumaczyłam,że mamusia jest bardzo chora i musi leżeć w łóżku, a ona niestety musi pobawić się sama. Nie liczyłam na to,że córcia mnie zrozumie - przecież mama jest zawsze zdrowa, zawsze uśmiechnięta, zawsze na każde zawołanie. MATKA - wielofunkcyjna, nie do zdarcia i ciągle sprawna maszyna bez terminu ważności i minimalnego progu gwarancji, chowająca w swoim sercu ogromne pokłady uczucia do swojej kruszyny i nie szczędząca jej przytulasków, gilgasków, i kreatywnych zabaw - tak mnie do tej pory widziała Oliwka, a tu takie rozczarowanie.
Po początkowym buncie mała zrozumiała,że "musi" się mamą zaopiekować. Mianowałam ją doktorem i poddałam się wszelkim zabiegom mającym przywrócić mi zdrowie. Warunek był jeden - mamusia leży, a Oliwka "leczy". Mój osobisty lekarz by ukoić ból i zawroty głowy wysmarował mi czoło kremem Nivea, na ból brzuszka miał pomóc termofor z naszego kota,.. itd kopalnia pomysłów:) Dziecko było zadowolone, a ja się cieszyłam,że mogłam opatulić się kocem i przez chwilę nic nie robić. Później dałam małej blok, farby, kredki, kolorowanki, puzzle i o dziwo pięknie umiała się sama zabawić. Jako jedynaczka zawsze do każdej zabawy ciągnęła mamę, ale idealnie się odnalazła w sytuacji kryzysowej, wprawiając mnie w wielką dumę.

Problem zaczął się kiedy przyszedł czas przygotowywania obiadu. Z ciężkim sercem zwlekłam się z łóżka, ale mdłości i zawroty głowy były tak silne,że zachwiałam się i upadłam. Właśnie wtedy zrozumiałam,że choćbym nie wiem jak się starała, sama nie dam sobie rady. Zadzwoniłam do babci, która godzinę później przyszła z obiadem dla córeczki. Babcia jest c u d o w n a ! Nie dość,że nakarmiła Oliwkę to jeszcze się z nią pobawiła i przygotowała mi herbatę w termosie, pilnując przy tym,żebym piła jak najwięcej. Poczułam się jak mała dziewczynka, przed oczami miałam obrazy z dzieciństwa kiedy mama z babcią opiekowały się mną podczas choroby. Te małe gesty, sprawiają,że człowiek czuje się ważny i kochany. Bezcenne. Mogłam się zdżemnąć, pękałam z wdzięczności. Po południu odwiedziła mnie teściowa oferując swoją pomoc. W ten sposób przetrwałam cztery ciężkie dni choroby, po której wyglądałam jak zdjęta z krzyża.

Ja, jako kosmetyczna maniaczka mająca fioła na punkcie pielęgnacji jakoś dałam radę obejść się tyle dni (4) bez jakiegokolwiek kremu, czy balsamu, nie mówiąc już o nogach, które prosiły się o depilację i o włosach, które wręcz błagały o umycie. Zresztą kto by się tym przejmowała w momencie, kiedy dreszcze manipulują Twoim ciałem w miarę wzrostu gorączki, a nawet najmniejszy ruch gałek ocznych wywołuje przeszywający ból głowy. Tak, jestem kobietą. Tak, dbam o siebie. Tak, jestem chora, więc odpuszczam, tak po prosu - o d p u s z c z a m. Choroby się nie przeskoczy, trzeba z nią walczyć.
Zawsze była taką Zosią - samosią, ale przez te 4 dni coś do mnie dotarło. Wbrew pozorom matka to nie maszyna i choroba także ją dotyczy. Warto prosić o pomoc. Ja nigdy nie chciałam tego robić, ale przemogłam się, bo w tamtej chwili wiedziałam,że sama sobie nie poradzę. Nie bójcie się więc jej szukać wśród najbliższych. Przypomniałam sobie,że jestem kochana - ta troska w każdym geście i słowie babci i bez przerwy dzwoniący telefon z domu martwiącej się o mnie mamy. A córcia? Gdyby nie to,że mi odpuściła na czas choroby to do tej pory bym się pewnie męczyła. Moja mądra dziewczynka. Dotarło do mnie,że nie zawsze muszę być idealna. Przecież mąż nie mierzy swojej miłości do mnie poprzez ilość wklepanego przeze mnie kremu. Kocha mnie przede wszystkim jako człowieka. Bałagan w domu? I co z tego? Na prawdę nie ma większych powodów do zmartwień? Bałagan był, bałaganu nie ma. Porzekadło "co się odwlecze to nie uciecze" doskonale się tu sprawdza.
Mamusiu masz prawo chorować i nie musisz być z tym sama. Wierzę,że jak Ciebie to spotka (oby nie) to dasz sobie radę, ja dałam - Ty też to przetrwasz. Świat się nie zawali jeśli Ty ten jeden raz nie będziesz perfekcyjną matką i panią domu.